Depeche Mode „101”
O ile najczęściej wspominaną koncertową płytą lat 70. jest „Made In Japan” Deep Purple, to pierwsze miejsce największych osiągnięć w tej kategorii w latach 80. przyznać należy „101” Depeche Mode. Zamykający prawie dekadę działalności podwójny album pod każdym względem stanowi wydawnictwo doskonałe. Ukazuje fenomen grupy, której kariera nie rozwijała się stopniowo, ale eksplodowała z niezwykłą siłą już na samym początku. Po odejściu Vince’a Clarka i dołączeniu do zespołu Alana Wildera na lata ustabilizował się skład, którego potęgę usłyszeć można właśnie na zarejestrowanym 18 czerwca 1989 roku koncercie na stadionie Rose Bowl w Pasadenie.
Dave Gahan już wtedy był jednym z najwspanialszych frontmanów, dysponującym nie tylko olbrzymią charyzmą, ale, co najważniejsze, potężnym głosem. Dzięki kompozytorskiemu talentowi, Martin Gore uzbroił Depeche Mode w niezliczoną ilość przebojów. Setlista koncertu musi robić wrażenie nawet na największych krytykach grupy. „Stripped”, „Black Celebration”, „People Are People”, czy „Never Let Me Down Again”, to dziś niekwestionowana klasyka. Na „101” wzruszyć swoim śpiewem potrafił jeszcze Martin Gore, co w późniejszych latach coraz rzadziej mu się udawało. Miejsce Gahana przy mikrofonie zajął w trzech utworach („Somebody”, „The Things You Said” i „A Question of Lust”) i były to magiczne chwile.
Płyta koncertowa zarejestrowana na 101. koncercie trasy promującej „Music For The Masses” jest znakomitym dokumentem ukazującym Depeche Mode tuż przed ostatecznym atakiem na szczyt kariery. Wydany w 1990 roku album „Violator” umieścił Depeche Mode na zawsze w gronie największych wykonawców muzyki popularnej. Niewyobrażalny sukces płyty sprawił, że grupie udało się przetrwać pierwszą połowę lat 90., w której niepodzielnie królowały gitary. Spadek sprzedaży płyt, poczynając od „Songs Of Faith And Devotion”, nie zachwiał fundamentem Depeche Mode, bo ten stanowiły znakomite koncerty, co doskonale słychać już na „101”. Na przekór malkontentom, Depeche Mode z popowej gwiazdy lat 80., przeistoczyli się w późniejszym okresie w grupę niemal kultową.
Przesłuchując dyskografię zespołu spokojnie można pokusić się o stwierdzenie, że żadna kompilacja nie byłaby w stanie lepiej podsumować pierwszych lat działalności, przy jednoczesnym uchwyceniu zjawiskowości Depeche Mode, co pełen energii i emocji album koncertowy. Zaskakujące jest również to, że „101” do dziś znakomicie brzmi, czego nie można powiedzieć o wielu płytach koncertowych wydanych w tamtych latach. Jak to w przypadku płyt zarejestrowanych na żywo, istotną częścią dźwięku jest publiczność. Realizatorom płyty znakomicie udało się ustalić proporcje pomiędzy reakcją zgromadzonych na stadionie fanów a płynącą ze sceny muzyką. Chóralny śpiew płynący z trybun wywołuje dreszcze, wystarczy posłuchać kończących koncert „Just Can’t Get Enough” i „Everything Counts”.
Tekst pierwotnie ukazał się na facebookowym profilu BOOTLEG.
Nigdy się nie zagłębiałem w tę koncertówkę ale Twoja świetna jak zawsze recenzja zdecydowanie mnie przekonała. Koniecznie muszę ją lepiej poznać, bo bardzo lubię ten okres DM z końcówki lat 80 🙂
Cieszę się najbardziej, gdy ktoś czyta co piszę, a jeszcze bardziej, gdy słucha tego o czym piszę. ????