Bad Religion „Age Of Unreason”
Bywają takie przypadki w muzyce, gdy prekursorzy stają się pożywką dla innych, na zawsze pozostając w cieniu epigonów. Taki przykry los spotkał, legendarny już dziś, zespół Bad Religion, z którego patentu bez cienia zażenowania pełnymi garściami czerpali nieco młodsi muzycy The Offspring. Czerpali tak łapczywie, że gdyby dać do posłuchania komuś mniej obeznanemu ostatnie płyty obu formacji w odpowiedniej kolejności, ów bez wątpienia stwierdziłby, że to Bad Religion powinno dzielić się tantiemami z Dexterem Hollandem, nie na odwrót.
Bad Religion zapisali się w historii muzyki rockowej kilkoma albumami. Godne podziwu jest jednak to, że działający od niemal czterdziestu lat zespół regularnie wydaje płyty podczas, gdy The Offspring, po osiągnięciu gigantycznego sukcesu, od dłuższego czasu bezskutecznie podejmuje kolejne próby nagrania hitu na miarę „Pretty Fly (For a White Guy)”. I w czasie, gdy The Offspring pogłębiają swoją frustrację spowodowaną malejącą sprzedażą płyt, zwalając to na trzęsący się w posadach rynek muzyczny, muzycy Bad Religion utrzymują się na powierzchni w stanie pełnego zadowolenia.
Wydana właśnie płyta zatytułowana „Age Of Unreason” potwierdza dobrą formę Bad Religion. Oczywiście jest to płyta skierowana do wiernej publiczności, płyta, której sukces komercyjny w żadnym wymiarze nie jest pisany, ale tego ostatniego, zdaje się, nikt nie oczkuje. W warstwie tekstowej otrzymujemy, jak zwykle w przypadku Bad Religion, manifest polityczny. Muzycznie zespół porusza się między granicami punkowej estetyki, raz skręcając nieco bardziej w stronę popu, innym razem przechylając się na ku bezkompromisowej nawalance. Bez względu na odsłonę, „Age Of Unreason” przekonuje każdym dźwiękiem.