Tool „Fear Inoculum”
Trzynaście lat oczekiwania, marketingowa maszyna uruchomiona na początku roku, udostępnienie dotychczasowej twórczości serwisom streamingowym połączone z wrzuceniem teledysków do sieci i stopniowe ujawnianie szczegółów płyty, wszystko po to, by za prawie 400 zł sprzedać odpustowy pakiet z telewizorem i głośnikiem odtwarzającym dodatkowe trzy utwory. Tool to zespół, który wyrobił sobie markę kapeli, której nie powinno się krytykować. Ich geniusz zyskał rangę dogmatu. Zerkam na oceny wystawione nowej płycie przez opiniotwórcze muzyczne media. Recenzenci Classic Rock, Kerrang!, NME i Spin, wystawili maksymalne, bądź zbliżone, noty. Może zatem lepiej nie dotykać tematu?
Nie znam dyskografii Tool w najdrobniejszych szczegółach. Rock progresywny estetycznie znacznie odbiega od dźwięków, którymi karmię się na codzień, co wcale nie przeszkadza w tym, że utwory „Stinkfist”, „Eulogy” i „H.”, otwierające album „Ænima”, uważam za jedne z najwspanialszych kilkunastu minut, jakie kiedykolwiek udało uwiecznić się na płycie. Nie wiem, może brakuje mi któregoś z genów odpowiedzialnych za funkcjonalność uszu, w który wyposażone jest DNA milionów fanów Tool na całym świecie? Gdzieś podświadomie szukam w nawałnicy dźwięków skrawków melodii, a słyszę wyłącznie sprawnie obsługujących instrumenty muzyków. Fenomenalne brzmienie nigdy nie stanie się antidotum na brak pomysłów i nudę. Przypomina to nieco bańkę kredytową na rynku nieruchomości, gdy hipoteki banków wielokrotnie przewyższają wartość nieruchomości, a wszyscy pieją z zachwytu w obawie, że prawda wyjdzie na jaw. Czas pokaże ile warta jest nowa muzyka Tool w rzeczywistości. Obstawiam, że dojdzie tu do znacznej korekty.
Na „Fear Inoculum” znalazłem kilka momentów, które mogą wywołać na karku gęsią skórkę, ale złożyłbym z nich, co najwyżej, niezłą EP-kę. Wskazanie, o które momenty chodzi jest niemożliwe, bo drugi raz całości nie dam rady przesłuchać. W wersji cyfrowej płyta trwa prawie 90 minut. Koszmarnie długo, jeśli zważyć, że z nieukrywaną radością powitałem powrót po latach do standardów winylowych. Fani Tool tego nie zrozumieją, ale piszę to po to, by ewentualne jednostki odporne na fenomen grupy wiedziały, że nie są same we wszechświecie.