Soundgarden „Live From The Artists Den”
Kariera Soundgarden przerwana została rozpadem zespołu w 1996 roku. Gdy w 2012 roku ukazał się pierwszy po reaktywacji studyjny album zatytułowany „King Animal”, w muzycznym biznesie wszystko wyglądało już inaczej. Mimo to, zespołowi niewiele zabrakło, by płyta wzniosła się na poziom wyznaczony przez „Badmotorfinger”, „Superunknown” i „Down On The Upside”, a forma prezentowana przez muzyków na koncertach mogła niejednego słuchacza zaskoczyć. Zwłaszcza możliwości wokalne Chrisa Cornella, którego upływ czasu zdawał się nie dotyczyć. Cornell w ostatnich latach odzyskiwał także formę kompozytorską. Porzucił sztuczny twór, jakim było Audioslave, nagrał znakomity album solowy („Higher Truth”), w końcu z kolegami z Pearl Jam reaktywował na kilka koncertów efemeryczny Temple Of The Dog. Gwałtownie wzbierającą falę nagle załamała samobójcza śmierć lidera po koncercie Soundgarden w Detroit, 18 maja 2017 roku.
Śmierć muzyków nigdy nie oznacza zakończenia działalności wydawniczej. Obszerny box podsumowujący karierę Cornella był wydawnictwem mocno rozczarowującym, zawierającym w większości doskonale znany materiał, poprzeplatany kilkoma rarytasami. Inaczej rzecz się miała z Soundgarden. Wydany w przeddzień reaktywacji zestaw zatytułowany „Echo Of Miles: Scattered Tracks Across The Path” w najobszerniejszej wersji wypełniony był po brzegi niepublikowanym wcześniej materiałem. Opróżnienie do cna archiwów zespołu spowodowało, że tym razem fani dostali do rąk nagranie zarejestrowane na żywo. Wieczór 17 lutego 2013 roku wieńczył serię trzech koncertów, które Soundgarden dał w Witlern Theatre w Los Angeles. Występ nagrany został na potrzeby telewizyjnego cyklu „Live From The Artists Den” i taki też tytuł nosi wydawnictwo.
Soundgarden promowali wówczas wspomniany na wstępie „King Animal”, a fakt, że wykonali na żywo aż dziesięć z trzynastu zamieszczonych na płycie kompozycji świadczy o tym, iż byli pewni wartości stworzonej wspólnie po latach rozłąki muzyki. Być może „Been Away Too Long” kompozytorsko jest nieco zachowawczy, by nie powiedzieć nudny, ale „Worse Dreams”, „Taree”, czy „By Crooked Steps”, w niczym nie ustępują klasykom z lat 90. Te ostatnie, rzecz jasna, na żywo błyszczą. W „Jesus Christ Pose” Matt Cameron gra w sposób, który czyni niezrozumiałym to, co od ponad dwudziestu lat robi z Pearl Jam. Tam jego bębny pozbawione są jakiegokolwiek charakteru, sprowadzają się do roli metronomu, tu natomiast słychać, że mamy do czynienia z artystą sztuki perkusyjnej. Zresztą, dotyczy to także pozostałych muzyków. Soundgarden nigdy nie był wyłącznie tłem dla Chrisa Cornella, nawet jeśli to wokalista posiadał przewagę pod względem skomponowanych utworów i odpowiadał za zdecydowaną większość tekstów. To nisko zawieszony bas Bena Shepherda jest sercem tłoczącym krew w arterie zespołu. Wyraźnie słychać to w „Spoonman” i mantrowym „Rowing”. A Kim Thayil? W niemal nieruchomym na scenie ciele uwięziony jest gitarowy szaleniec, co róż dający upust drzemiącym w nim demonom. Z jednej strony, jak we „Flower” i „Drawing Flies”, potrafi motorycznym riffem miażdżyć wszystko co napotka na swej drodze, z drugiej, jak w „Slaves & Bulldozers”, umiejętnie oddaje się improwizacji dodając muzyce psychodelicznego posmaku.
Soundgarden nie przestaje brzmieć ciężko nawet w utworach balladowych. Na „Live From The Artists Den” jest ich mnóstwo, ale najpiękniej prezentuje się „Blind Dogs” pochodzący ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Basketball Diaries”. Przejmująco śpiewającemu Cornellowi towarzyszą dźwięki wywołujące ścisk w klatce piersiowej. Prawdziwa perełka. Nie mogło oczywiście zabraknąć „Black Hole Sun”, największego przeboju Soundgarden. Popularność jaką zyskał numer reprezentujący „Superunknown” do dziś nie przestaje dziwić, choć pod powłoką sprzężeń i pogłosów kryje się przecież melodia nieustępująca urokiem ostatnim beatlesowskim piosenkom. To się mogło wydarzyć tylko w pierwszej połowie lat 90. Muzycy Soundgarden postanowili pozostawić publiczność zgromadzoną w Witlern Theatre sponiewieraną, z uczuciem niedosytu. Efekt ten doskonale wywołali wściekle szybkim, punkowo rozjeżdżającym się, „Ty Cobb” i dziesięciominutową wersją schizofrenicznego „Slaves & Bulldozers”, w którego końcówkę Cornell wplótł jeszcze kilka wersów „In My Time Of Dying” Led Zeppelin.
„Live From The Artists Den” jest dokumentem prezentującym grupę w ciekawym momencie kariery. Soundgarden ponownie stanął mocno na nogach, z nadzieją można więc było oczekiwać kolejnych płyt zespołu. Prace mające na celu przygotowywanie następcy „King Animal” muzycy rozpoczęli na początku 2017 roku. Dotąd nie wiadomo w jakim stadium przerwała je tragiczna śmierć wokalisty, ale coraz częściej zaczynają pojawiać się głosy o możliwym albumie studyjnym bazującym na taśmach demo pozostawionych przez Cornella. Obojętnie, jak sceptyczne można mieć podejście do tego rodzaju projektów, z wszelkimi ocenami wstrzymać się należy do czasu, gdy ujrzy światło dzienne efekt końcowy. Pustkę po Cornellu do pewnego stopnia mógłby również wypełnić koncertowy album Temple Of The Dog, bo w to, że koncerty w 2016 roku były nagrywane, nie ma co wątpić.