Liam Gallagher „Why Me? Why Not.”
Liam Gallagher wydał drugi solowy album. Patrząc na trwające po rozpadzie Oasis kariery głównych postaci dramatu, braci Gallagherów, wnioski wydają się być oczywiste. Obdarzony talentem kompozytorskim i producenckim Noel kontynuuje muzyczne poszukiwania zapuszczając się w rejony, w których wcześniej nie bywał. Podejmuje zatem ryzyko nieudanej misji. Liam natomiast, którego największym, jeśli nie jedynym, atutem jest drapieżny rockowy głos będący przed laty wizytówką grupy, stawia na eksploatację muzycznego złoża metodą odkrywkową, nie bacząc na degradację środowiska. W dodatku, zdając sobie sprawę z własnej niedoskonałości, sięga po pomoc potentatów przemysłu wydobywczego. Do udziału w nagraniu płyty wokalista ponownie zaprosił Grega Kurstina, współpracującego wcześniej z Adele, Beckiem, Foo Fighters, czy Paulem McCartney’em, oraz Andrew Wyatta, którego nazwisko kojarzyć można z Miley Cyrus, Florence And The Machine i Dua Lipa.
Ciekawy jestem, jaki faktycznie udział twórczy w powstaniu muzyki na „Why Me? Why Not.” miał Liam Gallagher, bo coś mi podpowiada, że Kurstin i Wyatt otrzymali po prostu zamówienie na czternaście kawałków w stylu Oasis. Z zadania wywiązali się dobrze, bo trudno pomylić nową płytę Liama z czymkolwiek innym. Jedyną pozycją, z którą porównywanie „Why Me? Why Not.” ma sens jest poprzednia płyta wokalisty „As You Where”. Jest niestety słabiej, bo autorom zabrakło świeżości i pomysłów na dobre melodie, których na poprzedniczce nie brakowało. Album złożony jest z doskonale znanych muzycznych elementów, nie zaskakuje niczym. Szkoda, bo wypuszczony w charakterze przystawki „Shockwave” znakomicie zaostrzał apetyt na danie główne. Tymczasem na przyniesionym przez kelnera talerzu znaleźć można utwory po prostu nijakie, wśród których na czoło wysuwają się „Now That I’ve Found You”, czy czerpiący bez krępacji z solowych dokonań George’a Harrisona „Alright Now”. Okazuje się jednak, że nie to jest najgorsze. „The River” oparty jest dokładnie na tym samym patencie, co otwierający album pierwszy singel z płyty, a, choć zabrzmi to niedorzecznie, w muzyce Oasis (sic!) jeszcze nigdy nie było tak wiele z twórczości The Beatles i to zarówno w warstwie kompozytorskiej („Glimmer”), jak i brzmieniowej („Once”). Twórcom zabrakło nawet pomysłu na dokończenie „Halo”. Tak bestialskiego ściszenia utworu nie słyszałem już dawno. A jeśli smyczki w „Gone” miały być odpowiedzią na aranżacyjny blichtr „Who Built The Moon?” Noel Gallagher’s High Flying Birds, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że brzmią one jak wystrzał z korkowca podczas nalotu dywanowego.
Na „Why Me? Why Not.” są jeszcze, obok wspomnianego już „Shockwave”, fajne momenty. Tyle, że „Be Still”, „Invisible Sun” (dodany na CD w wersji delux) i „Once” mają się nijak w zestawieniu z klasykami macierzystej formacji wokalisty. Trochę mało, bo wychodzi na to, że dodając utwór tytułowy wystarczyło wypuścić EP-kę. Tęsknie spoglądam wstecz, gdy na drugich stronach singli Oasis znaleźć można było piosenki nie mniej przebojowe, niż te zamieszczone na płytach. Teraz nie mogę się doczekać pełnowymiarowej odpowiedzi Noela, ale najbardziej wyczekuję jego komentarza na temat „Why Me? Why Not.”. Będzie się działo.