ZZ Top „Goin’ 50”
Nie przepadam za kompilacjami największych hitów. Powodów jest kilka. Tego rodzaju wydawnictwa odzierają twórczość z wizji artystycznej i kontekstu. Co „Another Brick In The Wall, Part 2” mówi o koncepcie „The Wall”? Przeboje niejednokrotnie doprowadzają do sytuacji, w której prawdziwe arcydzieła popadają w zapomnienie. Nie każdy o tym wie, bo „Sister Morphine” usłyszeć można tylko na „Sticky Fingers”, która wydała na świat takie single jak „Brown Sugar” i „Wild Horses”. Na składankach często lądują radiowe wersje piosenek. Każdy, kto zna debiut The Doors musi mimowolnie skrzywić się, gdy słyszy „Light My Fire” na falach eteru, bo tego zwyczajnie nie daje się słuchać.
Od każdej reguły istnieją jednak odstępstwa, inaczej człowiek popada w fundamentalizm. Przecież historia fonografii byłaby niepełna, gdyby nie „1962–1966” i „1967–1970” The Beatles, „Forty Licks” The Rolling Stones, czy „Best Of…” Davida Bowie. Dziś do kompletu dodaję ostatnie wydawnictwo ZZ Top. Chłopaki z Texasu są na scenie już 50 lat, nagrali piętnaście albumów studyjnych, a liczba wydanych singli również zbliża się do pięćdziesięciu. Na swoim koncie mają już kilka kompilacji, ale najnowsza przebija poprzedniczki pod każdym względem.
Utwory nie są ułożone w idealnym porządku chronologicznym, ale nie stanowi to większego problemu. ZZ Top poruszają się w obrębie wypracowanego w pierwszych latach działalności stylu. Złośliwców zaliczających zespół do grona wykonawców grających wciąż ten sam utwór niektóre kawałki mogą wprawić w niemałą konsternację. Weźmy na przykład „Salt Lick” i „Miller’s Farm”, pochodzące z singla wydanego w 1970 roku. Niejeden miłośnik rocka występując w teleturnieju bez wahania wskazałby tu na autorstwo Deep Purple, a spora w tym zasługa klawiszowych pasaży. Słuchając utworów z pierwszej dekady działalności trzeba przyznać, że już wtedy płyty grupy przepełnione były przebojami. „(Somebody Else Been) Shaking Your Tree”, „Francine”, „La Grange”, „Tush”, „It’s Only Love”, „Cheap Sunglasses” i „Tube Snake Boogie” to tylko niektórzy reprezentanci okresu, w którym preparowana przez ZZ Top mieszanka bluesa, rocka i boogie była surowa, pełna teksańskiego piachu skrywającego walające się wokół igły kaktusów.
Lata 80. przyniosły nie tyle zmianę stylu, co dostosowanie się zespołu do potrzeb MTV. Trylogia „Eliminator” / „Afterburner” / „Recycler” brzmiała bardziej przystępnie dla masowego odbiorcy. Sterylna produkcja nie odcisnęła się negatywnie na utworach pochodzących z tamtego okresu. „Gimme All Your Lovin’”, „Got Me Under Pressure”, „Sharp Dressed Man”, czy „Legs”, dają się słuchać także dzisiaj, a malkontentów w ostateczności przekonują w wersjach koncertowych. Medium, jakim stała się muzyczna telewizja nadająca przez całą dobę teledyski, ZZ Top wykorzystali modelowo. Teledyski ociekały seksem, pojawiły się także elementy wizerunkowe, jak charakterystyczny czerwony samochód, breloczek z logo zespołu, czy obleczone w białe futerka gitary, które na zawsze zakotwiczyły się w umysłach odbiorców na całym świecie. Popularność ZZ Top urosła do gigantycznych rozmiarów, a gdy nastąpił jej spadek wskutek grunge’owej pożogi, zespół zyskał status kultowego posiadając niemałą, wierną, publiczność. Wydawane od początku lat 90. albumy były sprawnym eksploatowaniem wypracowanego stylu, wspartym uwspółcześnionym brzmieniem („Girl In A T-Shirt”, „Fuzzbox Voodoo”, „Bang Bang”, „Fearless”), bo ewidentny przebój przytrafił się Brodaczom tylko jeden. Mowa oczywiście o „Pincushion” z albumu „Antenna”.
Składanki zespołów z półwiecznym stażem pełnią zazwyczaj dwie podstawowe funkcje. Po pierwsze, chodzi o rozrywkę. „Goin’ 50” naszpikowana jest przebojami i jeśli słuchaczowi chodzi wyłącznie o spędzenie nieco ponad godziny z utworami znanymi z radia i telewizji, wystarczająca okaże się edycja płyty opatrzona żółtą okładką. To streszczenie dla maturzysty, którego ambicja kończy się na ocenie miernej z historii muzyki. Funkcję edukacyjną natomiast pełnić będzie ubrana w odcienie brązu wersja albumu wydana na trzech CD i pięciu winylach, w trzy i pół godziny prowadząca słuchacza przez niemal całą karierę tria, od singla poprzedzającego wydanie „ZZ Top’s First Album”, aż po utwór pochodzący z wydanego w 2003 roku „Mescalero”. No właśnie, dlaczego w podsumowaniu zabrakło choćby jednego fragmentu albumu „La Futura”? Prawdopodobne wydają się dwie przyczyny. Albo ZZ Top postanowili ukarać w ten sposób Ricka Rubina, z którym współpracę otwarcie krytykowali zaraz po premierze, albo to Rick Rubin postanowił ukarać w ten sposób ZZ Top uniemożliwiając na drodze prawnej wykorzystanie materiału z ostatniego, jak dotąd, albumu studyjnego grupy, wydanego przez należącą do producenta wytwórnię American Recordings. Trudno, i bez tego „Goin’ 50” zachwyca bogactwem zgromadzonych klejnotów, zasługując na najwyższą ocenę.