Vinyl Top 20 / Czerwiec 2020
W końcu obejrzałem „Brud”, film oparty na historii Mötley Crüe. I naszła mnie taka refleksja, że czasy ciekawych biografii rockowych odeszły bezpowrotnie. Ciekawych, często tragicznych, bo przecież trudno inaczej oceniać wypadki śmiertelne bohaterów, czy ich staczanie się ku coraz większemu uzależnieniu od wszystkiego, od czego można się uzależnić. Dziś, w przypadku interesujących wykonawców zagłębiać się możemy już tylko w proces twórczy. Weźmy dla przykładu Arctic Monkeys. Trudno przywołać jakikolwiek emocjonujący epizod w biografii zespołu, chyba, że za taki uznać współpracę muzyków z Joshem Homme’em podczas nagrywania „Humbug”. Nawet, jeśli chłopaki ostro popili, to żadnych pikantnych szczegółów na ten temat nie poznaliśmy.
Z drugiej strony jeszcze gorsze są zespoły pokroju Grety Van Fleet. To nowy gatunek rockowej biografii, którą za dwadzieścia lat osadzić będzie można w konwencji komedii pomyłek. Kariera zespołu opiera się na bezpardonowym zrzynaniu, przy czym dotyczy to już nie tylko muzyki, ale także wizerunku. Obrońcy świeżej rockowej krwi powiedzą, że okładkowe zdjęcie z okładki magazynu Classic Rock to nic innego, jak hołd złożony Queen przez Kiszków. Gdybym nie był złośliwy, skłonny byłbym się z tym argumentem zgodzić, ale opowieści muzyków o nagrywaniu nowej płyty w nawiedzonym domu, to już lekka przesada. Bo ciekawe, czy duchy, które towarzyszyły im w ruderze zaadaptowanej na studio to te same zjawy, które straszyły kiedyś Led Zeppelin, Black Sabbath i Red Hot Chili Peppers? Legendarnych już dzisiaj anegdot do wykorzystania Greta Van Fleet ma jeszcze sporo. Z zapartym tchem śledzę karierę grupy licząc na to, że w końcu wyda się, iż bracia Kiszka użyczyli projektowi (tak to się teraz nazywa) jedynie swoich twarzy, pani Greta Van Fleet to w rzeczywistości babka CEO prezesa wytwórni, a za artystyczną stronę przedsięwzięcia odpowiadają Robert Plant i Jimmy Page. To dopiero byłaby historia – rockowe Milli Vanilli. A wracając do „Brudu”, jeśli szukacie filmowej opowieści spod znaku „sex, drugs and rock and roll”, to lepiej nie traficie.
Lista najczęściej słuchanych płyt w czerwcu nie przynosi żadnych nowości wydanych w 2020 roku. Płyt koncertowych nie zaliczam do nich, bo mamy tu do czynienia z materiałem z reguły doskonale znanym. Do pierwszej dziesiątki powrócił album „Gigaton”, ale wiele wskazuje na to, że są to ostatnie podrygi najnowszej płyty Pearl Jam. Zaraza pokrzyżowała plany nie tylko zespołowi. Dziś byłbym w trasie po trzech koncertach. Pozostaje wielki żal. W sieci pojawił się utwór „Dance of the Clairvoyants” wykonany przez zespół „na żywo” w ramach All In WA: A Concert for COVID-19 Relief. Cudzysłów, bo jednak nieunikniony był tu montaż. Każdy z muzyków nagrywał u siebie, toteż traktować to należy wyłącznie jako namiastkę tego, co usłyszelibyśmy na prawdziwym koncercie. Ciekawostką jest, że w nagraniu pojawia się Josh Klinghoffer, którego Red Hot Chili Peppers wywalili, by zrobić w składzie miejsce Johnowi Frusciante, gitarowemu synowi marnotrawnemu.
Po latach wróciłem do pierwszej pełnowymiarowej płyty Noir Desir. „Veuillez rendre l’âme (à qui elle appartient)” zarówno pod względem brzmienia, jak i kompozycji, wciąż prezentuje się wspaniale. Na drugim miejscu „Brain Drain”, płyta, którą Ramones wydali w 1989 roku. Dla wielu to zespół grający wciąż ten sam numer, dla mnie jedna z najbardziej niedocenionych kapel wszech czasów. Pod względem melodii, energii i emocji nie mieli sobie równych. Podium zamyka „Street Fighting Years” Simple Minds z tego samego roku. Wyprodukowana przez Trevora Horna płyta broni się po latach nie tylko własnymi kompozycjami w rodzaju „This Is Your Land”, „Kick It In”, „Belfast Child”, ale także przeróbką gabrielowskiego „Biko”, która, połączona z „Mandela Day”, tworzy manifest polityczny zespołu wymierzony w politykę apartheidu. Do końca lat 80. Simple Minds wymieniano jednym tchem obok U2, jednak wydany dwa lata wcześniej album „The Joshua Tree” w sposób bezwzględny zaznaczył dominację Irlandczyków w rockowym świecie. Od kolejnej płyty, zatytułowanej „Real Life”, Simple Minds stopniowo zaczęli stawać się zespołem posiadającym wierną publikę, ale funkcjonującym na obrzeżach głównego nurtu.
1. Noir Désir „Veuillez rendre l’âme (à qui elle appartient)”
2. Ramones „Brain Drain”
3. Simple Minds „Street Fighting Years”
4. The Cure „Wish”
5. Pearl Jam „Gigaton” (2020)
6. Pink Floyd „Meddle”
7. Paz „Paz” (2020)
8. R. Plant „Fate of Nations”
9. Talking Heads „Little Creatures”
10. U2 „Live In Berlin, 13.11.2018” (2020)
11. L. Gallagher „MTV Unplugged” (2020)
12. The Levellers „Glastonbury ’92” (2020)
13. The Cure „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”
14. Sting „The Dream Of The Blue Turtles”
15. The Rolling Stones „Some Girls”
16. Mudhoney „Pedazo del Pastel” (2020)
17. Depeche Mode „Violator”
18. Pink Floyd „A Saucerful Of Secrets”
19. The Doors „Morrison Hotel”
20. Mano Negra „King of Bongo”
Świetny zestaw! Little Creatures to świetna płyta! ????
Taaaaak, znakomita!!!