Vinyl Top 20 / Lipiec 2020
Połowa wakacji za nami. No chyba, że ktoś jest niemowlakiem, przedszkolakiem albo studentem, względnie emerytem. Stopień wypełnienia listy albumami sprzed 2020 roku przekroczył już wszelkie dopuszczalne normy, ale pobliski szpital psychiatryczny odmówił mi hospitalizacji z tego powodu. Powoli zaczynają jednak spływać informacje o datach nadchodzących premier, co zmobilizowało mnie do uzupełnienia strony z ZAPOWIEDZIAMI. Zamieściłem tam nawet wzmiankę o kolejnej płycie Deep Purple „Whoosh!”, mimo, że płyty wydane po „Machine Head” nie interesują mnie w najmniejszym stopniu. Pomyślałem jednak, że może dzięki temu wyszukiwarka wyrzuci mnie na dziesiątej stronie wyników i ktoś niechcący trafi na moją stronę.
Na pierwszym miejscu w lipcu wylądowała niespodziewanie płyta „Plans” amerykańskiego zespołu Death Cab For Cutie. Był już kiedyś moment, gdy wskoczyła na listę, ale tym razem zahaczyła mi się między uszami na dobre. Granie spokojne, by nie powiedzieć melancholijne, osiągające apogeum w „Soul Meets Body”.
Na drugie miejsce wdrapali się ponownie Pearl Jam. I byłoby pierwsze, gdyby nie płyta, która je zajęła. Niby oczywiste i logiczne, ale miesiąc temu zwiastowałem, że „Gigaton” przepadnie za moment w otchłani poza pierwszą dwudziestką. Tak się nie stało, bo, choć zdania o ostatniej płycie zespołu nie zmieniam, to jednak utwory, które mniej do mnie przemawiały w jakimś stopniu oswoiłem. Ostatecznym tego wyrazem jest to, że nawet w „Buckle Up” zacząłem dostrzegać jakiś sens. Wielka szkoda, że tegoroczna trasa grupy nie doszła do skutku, bo wciąż nie mogę się doczekać momentu, gdy na żywo usłyszę „Superblood Wolfmoon”, „Dance of the Clairvoyants” i „Quick Escape”. W terminach koncertów wyznaczonych na 2021 rok można pokładać pewną nadzieję, ale raczej nie wierzę, by doszły one do skutku.
Na trzecim miejscu koncertowy album Depeche Mode. Nie najnowszy, a wydany przed ponad trzydziestoma laty. Trzy tygodnie temu intensywnie zacząłem przygotowywać się do napisania o premierze nowej koncertówki. Obejrzałem film „101”, po czym ponownie sięgnąłem po, bez wątpienia, jeden z najlepszych albumów koncertowych wszech czasów. Efekt jest taki, że do dziś nie obejrzałem, ani nie przesłuchałem, „Spirits in the Forest”. Jeszcze tydzień temu się tym przejmowałem, ale dziś zupełnie się nie przejmuję, bo przecież nigdzie mi się spieszy?
W lipcu obszerny tekst poświęciłem debiutanckiej płycie MC Solaara, bez wątpienia jednej z najlepszych hip-hopowych płyt, jakie kiedykolwiek się ukazały. Pisząc przypomniałem sobie o istnieniu Soon E MC, kumpla Solaara z kolektywu Le Posse 501. I jeśli komuś przypasowała „Qui seme le vent recolte le tempo”, z pewnością z przyjemnością posłucha „Atout. Point de vue”. A słuchaczom oszczędzającym czas polecam „Rap, Jazz, Soul”, EP-kę, która poprzedziła pierwsze pełnowymiarowe dzieło Soon E MC. Zresztą, kilka pochodzących z niej utworów znalazło się na późniejszym albumie. Z czasów, gdy tygodniami przechadzałem się po Paryżu ze słuchawkami na uszach pochodzi także płyta „Man” Nenah Cherry. Singlowy „7 Seconds” był ogromnym przebojem we Francji, ale utwór ten nie daje idealnego obrazu płyty, którą bez trudu można umieścić wśród najlepszych triphopowych produkcji tamtego czasu.
Okres wakacyjny sprzyja słuchaniu wakacyjnej muzyki. Próbowałem odkryć coś bardziej popowego z muzyki współczesnej. Włączyłem Katy Perry „PRISM”, ale jedynym godnym uwagi numerem na płycie okazał się singlowy „Roar”. Nie załamało mnie to zbytnio, bo przecież jest tyle świetnej muzyki, którą można odkurzyć. Wrzuciłem do odtwarzacza Wham! „Fantastic!”. Trochę tylko martwię się o córkę, bo płyta wyjątkowo przypadła jej do gustu, a w szkole nie będzie się czym chwalić, bo raczej jej dziesięcioletni rówieśnicy nie będą wiedzieli o co chodzi. Raz już spotkała się z niezrozumieniem, gdy wróciła z koncertu U2 w Berlinie. A tym, których Wham! śmieszy odsyłam do uważniejszego posłuchania muzyki. Mieszanka soulu, funky i disco z lat 70. poddana obróbce dźwiękowej na sprzęcie z lat 80. nie tylko broni się dzisiaj, ale w pierwszej rundzie nokautuje cały dzisiejszy pop.
Zupełnie przez przypadek dowiedziałem się, że The Psychodelic Furs wydali pod koniec miesiąca nowy album zatytułowany „Made of Rain”. Gdyby poczekali jeszcze rok, to od poprzedniej regularnej płyty zespołu minęłoby trzydzieści lat. Z dawnego składu zostali już tylko wokalista Richard Butler i basista Tim Butler, ale charakter zespołu został zachowany. Na liście jednak album z epoki, wydany w 1987 roku „Midnight To Midnight”.
Lipcowe zestawienie zamyka Eric Clapton. Nie lubię bluesa, ale zawsze są jakieś wyjątki potwierdzające tę regułę. Nawet jeśli cała płyta „Slowhand”, zgodnie z wcześniejszą deklaracją, nie należy do moich ulubionych, to bez wątpienia „Cocaine” i „Wonderful Tonight” są utworami, które pozostaną już ze mną na zawsze.
A tak prezentuje się pełne podsumowanie miesiąca:
1. Death Cab For Cutie „Plans”
2. Pearl Jam „Gigaton” (2020)
3. Depeche Mode „101”
4. Soon E MC „Rap, Jazz, Soul”
5. Talking Heads „Little Creatures”
6. Noir Desir „Du ciment sous les plaines”
7. Siouxsie and The Banshees „Peepshow”
8. Cheap Trick „At Budokan”
9. Sting „Live In Berlin”
10. Wham! „Fantastic”
11. The Psychodelic Furs „Midnight To Midnight”
12. Neneh Cherry „Man”
13. The Cure „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”
14. Soon E MC „Atout. Point de vue”
15. The Cult „Live Cult – Marquee London MCMXCI”
16. U2 „Songs Of Experience”
17. The Levellers „Glastonbury 92” (2020)
18. Tears For Fears „Songs From Big Chair”
19. Maanam „Totalski No Problemski (Live at Teatr Stu, Kraków, 1984)”
20. E. Clapton „Slowhand”