SUEDE @ COLUMBIAHALLE, BERLIN, 15.05.2022
Wykonywanie całych albumów na żywo stanowi już od wielu lat zauważalny trend na światowych scenach. W myśl reguły, że publika lubi te utwory, które doskonale zna, wykonawcy najchętniej sięgają po te najbardziej popularne w swojej dyskografii płyty. Na podobny krok zdecydował się zespół Suede rozpisując trasę koncertową, której koncerty miały być oparte o repertuar płyty „Coming Up”. Na marginesie wspomnieć trzeba, że Suede wykonał już kiedyś w całości album na żywo, przy czym była to jednorazowa akcja, uwieczniona na płycie o wszystko mówiącym tytule „Dog Man Star. 20th Anniversary Live. Royal Albert Hall”.
Pierwotnie berliński koncert miał się odbyć w Tempodromie, ale ostatecznie zespół przeniósł się do Columbiahalle. „Coming Up” jest płytą, z której wykrojono aż pięć singli, co stanowi dokładnie połowę albumu. Jest to o tyle istotne, że działo się w czasach, gdy małe płyty ukazywały się na nośnikach fizycznych. Drugie strony singli wypełniał w większości materiał dodatkowy, który nie wszedł na podstawowy album. W okresie powstawania „Coming Up”, muzycy Suede zarejestrowali w studiu kilkanaście premierowych utworów, które rok po premierze płyty wypełniły drugą płytę kompilacji zatytułowanej „Sci-Fi Lullabies”. Zespół bez najmniejszego problemu mógł zatem uzupełnić nimi setlistę, co ucieszyłoby z pewnością garstkę zagorzałych fanów.
Koncerty, w trakcie których zespół wykonuje największe przeboje w początkowych dwudziestu minutach od wyjścia na scenę należą do rzadkości. Tak właśnie stało się w Berlinie, bo Suede zagrali utwory z „Coming Up” w kolejności znanej z płyty. „Trash”, „Beautiful Ones”, „Lazy” i „Filmstar” wypadły świetnie, ale publiczność przyjęła równie entuzjastycznie schowane między przebojami „Starcrazy”, „Picnic By The Motorway i „The Chemistry Between Us”. Wyświetlane na ekranie w tle slajdy dodawały koncertowi kolorytu, ale i tak całą uwagę skupiał na sobie Brett Anderson, wciąż mający w sobie sporo młodzieńczej energii.
Po utworach z „Coming Up” zespół zszedł na krótką chwilę ze sceny. W drugiej części koncertu usłyszeliśmy obok siebie rytmiczne, marszowe, „Killing Of A Flashboy” i „Can’t Get Enough”. Drugi w dorobku grupy album reprezentowały „We Are The Pigs” i wykonany przez Andersona, wyłącznie z gitarą akustyczną, „The Wild Ones”, który jednoznacznie pokazał, że wokalista wciąż dysponuje potężnym głosem.
„Coming Up” był największym sukcesem komercyjnym Suede, ale przed koncertem pomyślałem, że właściwszym wyborem byłoby sięgnięcie po utwory wypełniające debiut. Może zaważyła chłodna kalkulacja, a może to, że trzeci album nagrał zespół w do dziś działającym składzie, już bez Bernarda Butlera. Reakcja fanów zgromadzonych w Columbiahalle na kończące zasadniczą część koncertu „So Young”, „Metal Mickey” i „Animal Nitrate” utwierdziła mnie zdecydowanie we wcześniejszym przeświadczeniu. Mając w zanadrzu takie numery, zagranie największych przebojów na początku nie stanowiło najmniejszego ryzyka. Wielka szkoda tylko, że Suede po raz kolejny omija na trasie Polskę.