Vinyl Top 20 / Maj 2020

Formuła trio nie jest dominującą wśród rockowych zespołów, tym bardziej rzucają się w oczy trzyosobowe składy, którym udało się zdobyć muzyczny Olimp. Z ograniczonego do minimum składu można uczynić atut, tyle, że z czasem przerodzić się on może w niedające się przeskoczyć ograniczenie. Jednym z najbardziej jaskrawych tego przykładów jest The Police. Pozycja lidera zespołu nigdy nie była kwestionowana, bo Sting skupiał na sobie większość uwagi będąc wokalistą, ale też trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł zastąpić w składzie Andy’ego Summersa i Stewarta Copelanda, których gra nadawała muzyce niepowtarzalnego kolorytu. Tyle, że ambicje Stinga, twórcy niemal całego repertuaru, sięgały dużo dalej. Pierwszy solowy album zatytułowany „The Dream of the Blue Turtles” był odejściem od rocka w kierunku popu z wyraźnie zaznaczonymi wpływami jazzu. Lista muzyków, którzy wzięli udział a nagraniu płyty wydaje się nie mieć końca, a wśród nich pojawiają się Branford Marsalis i Eddy Grant. Album sprzedawał się bardzo dobrze po obu stronach Atlantyku, a pierwszy z singli promujących płytę, „If You Love Somebody Set Them Free”, do dziś regularnie pojawia się w eterze. I prawdopodobnie zaliczałbym „The Dream of the Blue Turtles” do albumów wszech czasów, gdyby dwa lata później Sting nie wypuścił „…Nothing Like the Sun”, płyty doskonałej, od poprzedniczki lepszej o to maleńkie, nieuchwytne, coś.

Zacząłem od drugiego miejsca na liście, ale skoro jestem przy płytach wszech czasów, to trudno nie wspomnieć o „Wish” The Cure, które w podsumowaniu maja wylądowało na miejscu pierwszym. Przyznam szczerze, że dotąd większym uznaniem darzyłem wydaną trzy lata wcześniej płytę „Disintegration”. Może bardziej odpowiadał mi jej mrok, a może zwyczajnie nie poświęciłem „Wish” należnej jej uwagi. Może też odrzucał mnie obrzydliwie przebojowy „Friday I’m in Love”. Po tym, jak przez dwa miesiące nie wyjmowałem z odtwarzacza ostatniej koncertowej płyty The Cure, spojrzałem na „Wish” zupełnie inaczej. Największy przebój zespołu zaczął mi się jawić jako przykład prostej, bezpretensjonalnej, piosenki będącej przejawem geniuszu Roberta Smitha i kolegów. Ale nie o przebój w tym wszystkim chodzi. „Wish” robi wrażenie jako całość, dziesięć utworów spiętych klamrą w postaci „Open” i „End” to bez wątpienia największe osiągnięcie The Cure, choć oczywiście nie jest to jedyna godna uwagi płyta z przebogatej dyskografii zespołu.

Nowości na liście jak na lekarstwo. Sytuację należy uznać za dramatyczną, jeśli ostatni album Pearl Jam spadł do drugiej dziesiątki, a jedyna faktycznie nowa płyta ledwo wdrapała się na miejsce 20. i pewnie na wyższą lokatę szans już nie ma. Nowy album Badly Drawn Boy zatytułowany „Banana Skin Shoes” jest po prostu nijaki. Słuchając kolejnych produkcji Damona odnoszę wrażenie, że szczyt swoich możliwości muzyk osiągnął na ścieżce dźwiękowej do filmu „About The Boy”. Zerkam w stronę artysty już chyba wyłącznie dlatego, że to ulubiony piosenkarz Nicka Hornby’ego, którego „Wierność w stereo” jest jedną z niewielu książek, do których zdarza mi się wracać.

1. The Cure „Wish”
2. Sting „The Dream Of The Blue Turtles”
3. Noir Désir „Veuillez rendre l’âme (à qui elle appartient)”
4. U2 „Live In Berlin, 13.11.2018” (2020)
5. Ultravox „U-Vox”
6. Robert Plant „Fate of Nations”
7. Dave Matthews Band „Big Whiskey And The GrooGrux King”
8. Depeche Mode „81-85”
9. Depeche Mode „86-98”
10. Roger Waters „In The Flesh – Live”
11. Manu Chao „Clandestino”
12. Pearl Jam „Gigaton” (2020)
13. Madness „One Step Beyond”
14. Visage „Visage”
15. Depeche Mode „Violator”
16. Noir Desir „Ou veux tu qu’je r’gard”
17. Pink Floyd „Animals”
18. U2 „Live Songs of Innocence”
19. David Gilmour „David Gilmour”
20. Badly Drawn Boy „Banana Skin Shoes” (2020)