Kradzione nie tuczy, czyli rzecz o coverach, odc. 2., cz. 1.

O ile pojedyncze przeróbki wciśnięte na płytę można uznać za próbę twórczego zmierzenia się z cudzym repertuarem, o tyle całe albumy wypełnione zapożyczonymi kompozycjami najczęściej są przejawem kryzysu twórczego, względnie sposobem na wypełnienie minimalnym kosztem kontraktu płytowego. Niedoceniane przez krytyków, często spotykają się z uznaniem fanów. Nie od dziś wiadomo przecież, że najbardziej lubimy to, co już znamy.

Przeskakując wzorkiem tytuły na grzbietach płyt z rozpędu minąłem półkę pod literą „B”, by za chwilę zorientować się, że jeden z moich ulubionych albumów wszech czasów w swej istocie jest niczym innym, jak zbiorem coverów. Tyle, że w stosunku do klasyki bluesa, soulu, czy jazzu, zwykło używać się terminu „standard”. I właśnie ze standardów wykonywanych przez filmowy zespół złożona jest ścieżka dźwiękowa do „Blues Brothers”. W dwóch przypadkach w nagraniach uczestniczyli oryginalni wykonawcy. Mowa tu o „Minnie The Moocher”, w którym mikrofon dzierżył Cab Calloway, i „Think” śpiewany przez Arethę Franklin. Duchy oryginałów nie opuszczały muzyków w studiu, ale fakt ten pozostaje bez znaczenia. Bez kultowej komedii nigdy byśmy tych utworów po naszej stronie Atlantyku nie usłyszeli. A tak, tematy z „Peter Gunn” i „Rawhide”, czy „Everybody Needs Somebody To Love” z zabawną introdukcją Elwooda Bluesa, za każdym razem wywołują u słuchacza uśmiech na twarzy. I tu pojawia się pytanie bez odpowiedzi, czy to film dał drugie życie muzyce, czy też muzyka uczyniła z niego dzieło ponadczasowe?

Skoro zacząłem od ścieżki dźwiękowej, to trudno nie wspomnieć o dwóch płytach poświęconych Beatlesom. Idea przyświecająca nagraniu soundtracków do „Backbeat” i „Yesterday” była podobna, a jednak płyty te dzieli wszystko. Pierwsza stanowi tło dla opowieści o początkach istnienia zespołu i koncertowej harówce w klubach Hamburga. To dlatego na jej repertuar złożyły się utwory innych wykonawców eksploatowane przez The Beatles w początkach działalności. „Twist And Shout”, „Please Mr. Postman”, „C’mon Everybody”, czy „Rock & Roll Music” znają wszyscy. Jeśli dodać, że w skład sformowanego na potrzeby sesji The Backbeat Band weszli Dave Pirner (Soul Asylum), Greg Dulli (The Afghan Whigs), Thurston Moore (Sonic Youth), Mike Mills (R.E.M.) i Dave Grohl (Nirvana, Foo Fighters), to innej zachęty do posłuchania albumu już chyba szukać nie trzeba. Na drugim biegunie znajduje się muzyka do romantycznej komedii z Himeshem Patelem w roli głównej. Płytę wypełniają piosenki Wielkiej Czwórki zaśpiewane przez samego aktora, a największym zaskoczeniem jest to, że nieśmiertelne przeboje The Beatles zabrzmiały naprawdę rewelacyjnie.

Był taki czas, gdy od cywilizacji dzieliło mnie pół godziny marszu. Pewnego razu odkryłem jednak niezawodny sposób na skrócenie czasu, w którym pokonywałem dystans między domem a przystankiem. Wystarczyło bowiem, że do Walkmana włożyłem kasetę z „Undisputed Attitiude” Slayera a przebycie trasy trwało kwadrans. Na początku oznaczało to piętnaście minut oczekiwania na autobus, ale po pewnym czasie zsynchronizowałem się z muzyką. A sama płyta? Jest idealnym wstępem do historii amerykańskiego hardcore’u. Numery Minor Threat, Verbal Abuse, T.S.O.L., czy D.R.I., w wykonaniu Slayera brzmią potężnie i agresywnie, mimo że pierwowzory nie walczyły przecież w wadze piórkowej.

Ramones od początku uzupełniali swoje płyty cudzymi kompozycjami. „Let’s Dance” Chrisa Monteza na debiucie, „California Sun” Joe Jonesa na „Leave Home”, „Do You Wanna Dance?” Bobby’ego Freemana na „Rocket To Russia”, „Needles And Pins” The Searchers na „Road To Ruin” i „Baby, I Love You” The Ronettes na „End Of The Century”, to tylko kilka przykładów tego procederu. Uwagę zwraca fakt, że wszystkie te utwory rodowodem sięgają przełomu lat 50. i 60. Muzyka tamtej epoki naznaczyła Ramones, to z niej zespół zaczerpnął niezwykłą lekkość melodii. Joe, Johnny, Dee Dee i Tommy mieli wszystko, by osiągnąć gigantyczną popularność, ale stało się to ich udziałem wyłącznie w Ameryce Południowej. Być może przeszkodą w podboju własnego podwórka były teksty, których Latynosi nie rozumieli, o lobotomii, wąchaniu kleju i innych tego typu uciechach. Pełnowymiarowym albumem z przeróbkami jest przedostatni w dyskografii zespołu krążek, zatytułowany „Acid Eaters”. Punkowcy z Nowego Jorku zabierają nas do muzeum rock’n’rolla. Najmłodszym w zestawie numerem jest „Have You Ever Seen the Rain?” (1971 rok) Creedence Clearwater Revival. Pozostałe eksponaty reprezentują erę rozkwitu rocka, lata 60. Ramones składają hołd The Who, The Rolling Stones, The Animals, The Beach Boys i The Troggs. W galerii sław brakuje tylko The Doors, ale „Take It As It Comes” znalazł się na wydanym rok wcześniej albumie „Mondo Bizarro”. Pośród tych wielkich nazw skrywa się najlepsze na płycie wykonanie. Mowa o „7 And 7 Is” grupy Love*, w którym podniesiona temperatura utworu spowodowała nagłe odparowanie pierwiastków psychodelicznych wiążących strukturę oryginału, pozostawiając kipiący energią ramonesowy punk. Jeszcze brutalniej zespół potraktował „My Back Pages” Boba Dylana, najbardziej znany z adaptacji The Byrds. Tu już nie ma mowy o podgrzewaniu mikstury i zmianie stanu skupienia, bo wykop jest tak mocny, że wersja wyjściowa przestaje się zwyczajnie bronić.

Patrząc na powyższe zestawienie trudno nie dojść do wniosku, że najlepiej bronią się covery numerów punkowych, względnie punkowe wykonania utworów innej maści. Tezę tę zdaje się potwierdzać „The Spaghetti Incident?” Guns N’Roses, bo zdecydowana większość utworów, jakie złożyły się na ten cover album, to klasyka gatunku. A, że wśród członków zespołu najbardziej wiarygodnie w tego rodzaju repertuarze wypada wywodzący się ze środowiska punkowego Duff McKagan, toteż najjaśniej błyszczą tu kawałki zaśpiewane właśnie przez basistę. Idealnym przykładem jest „Attitude” z repertuaru Misfits, czysta energia skumulowana w półtoraminutowej probówce. I to wystarczy na zachętę, choć przyznać trzeba, że cały ozdobiony makaronem album stał się jednak czymś więcej, niż tylko wypełniaczem po opasłych tomach „Use Your Illusion”.

Z punktu widzenia omawianej materii, na uwagę zasługuje The Jaded Hearts Club. Wspominam o tej supergrupie po raz kolejny, bo wciąż odnoszę wrażenie, że przechodzi ona u nas bez echa. A przecież w jej szeregach obracają się muzycy Blur, Muse, Jet, The Zutons i Miles Kane. Pikanterii projektowi dodaje fakt, że w 2018 roku na pokazie mody Stelli McCartney do zespołu na scenie dołączył ojciec projektantki. Pierwszy album, „Live at the 100 Club”, został zarejestrowany na żywo. Wydany na winylu dziś jest dostępny już tylko z drugiej ręki. Z wykonanych w warunkach klubowych rockowych klasyków w rodzaju „Glorii” Vana Morrisona, „Paint It Black” Stonesów, czy „Hey Buldog” The Beatles, emanuje energia i radość grania. Grupa zabawę kontynuuje na wydanym w październiku albumie studyjnym „You’ve Always Been Here”, a jego ozdobą jest fenomenalna przeróbka utworu Shocking Blue, zatytułowanego „Long And Lonesome Road”. A skoro już jesteśmy przy Shocking Blue, to nie wypada nie wspomnieć o tym, że po repertuar grupy chętnie sięgali także inni wykonawcy. Bananarama („Venus”), Nirvana („Love Buzz”), The Prodigy („Love Buzz” przemianowany na „Phoenix”) to ci najbardziej znani, ale i tu kryje się ciekawostka. Utwór „Send Me A Postcard” otwiera debiutancki album zespołu Gyllene Tider z 1980 roku, do którego szwedzki tekst, czy też tłumaczenie oryginału, przygotował Per Gessle, ten sam, który dekadę później zrobił oszałamiającą światową karierę w Roxette. Dla ciekawskich, kawałka należy poszukiwać pod tytułem „Skicka ett vykort, älskling”. Prawda, że ładnie?

c.d.n.

* – warto czasem wpisać tytuł w przeglądarce internetowej, by przekonać się, co kryją coraz obszerniejsze archiwa. Tak zrobiłem z „7 And 7 Is”, odkrywając fantastyczne wykonanie Roberta Planta na scenie Exit Festivalu 2007.