[sHoRT CuT] Bryan Adams „Get Up” [Polydor, 2015]

Lubicie Bryan’a Adams’a? Trudno, ale przecież nie musicie się z tym afiszować. Nowy album nie wnosi do wizerunku muzyka nic nowego, może poza tym, że producentem płyty był Jeff Lynne, piąty Beatles, założyciel i dziś jedyny członek Electric Light Orchestra. I to wszystko, co trzeba wiedzieć o „Get Up”, bo to, że jest to zbiór 9 melodyjnych, jak zwykle w przypadku Adamsa, kawałków nie zdziwi nikogo.

Utwory są niewiarygodnie krótkie, zaledwie dwa trwają dłużej niż 3 minuty. Pewnie dlatego wersja de lux albumu została poszerzona o cztery piosenki w wersjach akustycznych, które, jak to często bywa w takich przypadkach, służą wyłącznie wypełnienieniu powierzchni dysku. I właśnie to, że płyta tak szybko się kończy sprawia wrażenie, że przygotowana była w pośpiechu. Nie powinien zatem Bryan Adams dziwić się, że z jego miejsca na scenie spycha go gość, który bezczelnie nazywa się tak samo, tyle, że bez pierwszej litery w imieniu (swoją drogą uczciwiej zrobiłby Ryan Adams, gdyby występował pod swoim drugim (właściwie pierwszym?), imieniem David).

Wspomniany wyżej Jeff Lynn odcisnął na utworach z „Get Up” tak duże piętno, że ich słuchanie z pewnością umili wszystkim zainteresowanym oczekiwanie na nowy album Electric Light Orchestra. Jeff Lynn, czego się nie dotknie, zamienia od razu w swój rozpoznawalny produkt. Tak było z Tom’em Petty, Roy’em Orbison’em, Georgem Harrison’em, Traveling Wilburys, tak jest również z Bryanem Adamsem.

Fajna płyta, ale jeśli włączacie ją przed wejściem do wanny, nie zapomnijcie wcisnąć „repeat”.