DMA’s „Hills End”
Co jakiś czas na szerokie wody muzyki rockowej wypływają muzycy z antypodów. Dzieje się tak w zasadzie od zawsze. To Australii zawdzięczamy AC/DC, Flash and The Pan, Nicka Cave’a, Midnight Oil, INXS, Crowded House, The Jet i Wolfmother. Do grupy tej dołącza teraz DMA’s. Nic wam ta nazwa nie mówi? Nie szkodzi. Miesiąc temu byłem w identycznej sytuacji. Moją uwagę zwrócił singel „Too Soon”, ostatnio dość często grany przez rockowe radiostacje. Po jego kilkukrotnym wysłuchaniu stwierdziłem, że grzechem byłoby nie sprawdzić, czy zespół ma do zaoferowania coś więcej. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach poszukiwanie informacji na temat debiutujących wykonawców jest czynnością dalece nie wymagającą energii (oczywiście poza prądem w gniazdku i dostępem do sieci).
Prowadząc poszukiwania zakrojone na dość wąską skalę (nie zajrzałem nawet na drugą stronę wyników w Google) szybko natknąłem się na wypowiedź Noela Gallagher’a, który dość jednoznacznie rekomenduje trio z Sydney. Obejrzałem też zdjęcia zespołu. Trzy paski na dresie, oblicza muzyków zdradzające pewność siebie graniczącą z zarozumialstwem, skąd my to znamy? Ale zachwyty gitarzysty i głównego kompozytora Oasis nad DMA’s nie wzięły się przecież z podobieństw wizualnych. Muzycznie DMA’s mocno osadzone jest w estetyce brytyjskiego grania pierwszej połowy lat 90. Pochwały Noela Gallagher’a mogą więc być dla potencjalnych słuchaczy tym, czym była swego czasu opinia Micka Jaggera o The Jet, ale przecież dobre słowo, ktokolwiek by je wypowiedział, nie zastąpi dobrej muzyki.
DMA’s [czyt. dee-em-ayes] tworzą Johnny Took, Matt Mason i Tommy O’Dell. Zespół ma na swoim koncie sygnowany nazwą debiutancki mini-album i wydaną właśnie pełnowymiarową płytę zatytułowaną „Hills End”. Słuchając dziś wspomnianej EP’ki trudno nie odnieść wrażenia, że była ona w istocie przymiarką do właściwego debiutu, na którym powtórzone zostały dwa najlepsze utwory, „Delete” i „So We Know”. Zarówno w warstwie melodycznej, jak i producenckiej, „Hills End” to zdecydowany krok do przodu w stosunku do „DMA’s”. Krok na tyle znaczący, że słuchanie mini-albumu spokojnie można sobie odpuścić, czego natomiast o „Hills End” już powiedzieć nie można. Różnicę, o której piszę, znakomicie obrazuje „So We Know”, w wersji płytowej zachwycający pełnym rozmachu dynamicznym zakończeniem, przy którym forma znana z „DMA’s” sprawia wrażenie świetnie zarejestrowanego demo.
Dzieląc się odkrytym zespołem z innymi usłyszałem dwukrotnie, że to kopia Oasis. I faktycznie, ich wpływ na twórczość DMA’s trudno zakwestionować, bo słychać go dość wyraźnie już w singlowym „Too Soon” (wersja ostrzejsza) i „So We Know” (wersja spokojniejsza). Stwierdzenie to jednak jest zbyt daleko idącym uproszczeniem, bo w muzyce Australijczyków w równym stopniu pobrzmiewają echa innych przedstawicieli Britpopu. W „In The Moment” słychać psychodelię spod znaku The Verve, a przeciągane przez wokalistę frazy mogą się kojarzyć w równym stopniu z Richardem Ashcroft’em, co z Ianem Brown’em z The Stone Roses. Ale już na przykład „Lay Down” melodyką i manierą wokalną zbliża się do debiutanckich poczynań sporo młodszych od britpopowych weteranów The Subways. Z jednymi i drugimi DMA’s łączy jedno, absolutnie nieziemskie wyczucie melodii. „Hills End” jest tak melodyjną płytą, że obawiam się, czy taki strzał nie zdarzy się muzykom tylko raz w życiu. Oczywiście historia daje wiele przykładów na niezliczoną ilość utalentowanych kompozytorów, potrafiących latami tworzyć chwytliwe numery, ale chyba więcej można znaleźć spektakularnych debiutantów, dla których kariera, nawet jeśli wciąż trwa, de facto zakończyła się po pierwszych nagraniach. Mam nadzieję i trzymam mocno kciuki, aby za parę lat okazało się, że DMA’s znaleźli się w tej pierwszej kategorii.
Tym wszystkim, którzy zarzucają DMA’s kopiowanie Oasis, czy kogokolwiek innego, spieszę przypomnieć, że 22 lata temu spora części krytyków zarzucała Oasis, zresztą słusznie, czerpanie garściami z dorobku The Beatles. Tylko, czy jest się czego czepiać? Tak, jak Oasis wychowali się na Beatlesach, tak dziś startuje zespół, którego inspiracje sięgają początku lat 90. i tego, co działo się wówczas na brytyjskiej scenie rockowej. I nie ma w tym nic złego, bo nawet jeśli DMA’s są podobni do Oasis, to mają coś, co bracia Gallagherowie już jakiś czas temu stracili, młodość i świeżość.
„Hills End” w wersji winylowej został wydany w rozkładanej okładce ozdobionej wewnątrz zdjęciami przypominającymi klimatem wideo Oasis do „Cigarettes & Alcohol”. Do płyty dodano również kod do ściągnięcia muzyki w mp3.