Vinyl Top 20 / Listopad 2017
1. B. Corgan „Ogilala”
2. P. Gabriel „Us”
3. Queens of The Stone Age „Villains”
4. Beck „Colors”
5. Jeff Lynne’s ELO „Wembley or Bust”
6. N. Gallagher High Flying Birds „Who Built The Moon?”
7. Foo Fighters „Concrete and Gold”
8. Madness „Can’t Touch Us Now”
9. Screaming Trees „Dust”
10. Depeche Mode „Spirit”
11. L. Gallagher „As You Were”
12. Kool and The Gang „The Very Best of…”
13. Yello „Live In Berlin”
14. INXS „Elegently Wasted”
15. Jane’s Addiction „Alive at Twenty-Five Ritual de lo Habitual”
16. INXS „Live at Wembley Stadium ’91”
17. Ch. Gainsbourg „Rest”
18. Sting „Nothing Like The Sun”
19. R.E.M. „Live at the 40 Watt Club 11/19/92”
20. INXS „X”
Pierwszy weekend ubiegłego miesiąca upłynął mi pod znakiem koncertów, co też znalazło swoje odzwierciedlenie na listopadowej liście. Swoją wysoką pozycję „Villains” Queens of The Stone Age zawdzięcza jednak nie tylko koncertowi, który dane mi było zobaczyć, ale, po prostu, muzyce, która wypełnia album. Za to zeszłoroczna płyta Madness „Can’t Touch Us Now” wróciła do pierwszej dziesiątki właśnie za sprawą koncertu, bo już powoli była wypierana przez nowości. O koncertach jeszcze napiszę.
Nawet dla mnie zaskoczeniem jest pozycja pierwsza. Nie spodziewałem się, że „Ogilala”, solowa płyta Billego Corgana z The Smashing Pumpkins wciągnie mnie do tego stopnia. Płyta nastrojowa, spokojna, piękna, uzależniająca coraz bardziej z każdym przesłuchaniem. Na miejscu drugim Peter Gabriel. Po „So” przyszła naturalna kolej na przypomnienie sobie „Us”.
Jeff Lynne’s ELO to kopalnia przebojów. Noel Gallagher nieco rozczarował, ale dla paru momentów warto jednak po „Who Built The Moon?” sięgnąć. Kilka dni wcześniej pisałem o tych płytach nieco obszerniej.
„Dust” była ostatnią płytą Screaming Trees wydaną przed rozpadem zespołu. Później była jeszcze trasa koncertowa z Joshem Hommem w roli gitarzysty i nagrany, ale niewydany w tamtym czasie, album. Do „Dust” wróciłem z dwóch powodów. Po pierwsze, przed laty za mało uwagi poświęciłem tej płycie. Bardziej wciągał mnie już britpop. Po drugie, właśnie ukazała się reedycja z bonusowym dyskiem zawierającym jedenaście dodatkowych utworów.
Składanka największych przebojów Kool and The Gang to wina karnawału, chociaż tych kawałków zawsze słucha się wyśmienicie. INXS może w nadmiarze, ale właśnie minęło 20 lat od śmierci Michaela Hutchence’a. Żal mi za każdym razem, gdy przeliczę lata jego nieobecności na płyty, które INXS mogli jeszcze nagrać.
Charlotte Gainsbourg, córcia Serge’a, wróciła z nową płytą. Po kilku przesłuchaniach spokojnie można zawyrokować, że arcydzieła, jakim była poprzednia płyta zatytułowana „IRM”, nie przebiła, ale „Rest” słucha się całkiem przyjemnie. Patrząc na sukces Billego Corgana, ciekawy jestem, jak poradzi sobie płyta Charlotte w przyszłym miesiącu.
Uwielbiam płyty koncertowe. Wznowienie jednego z najlepszych albumów R.E.M., a zarazem jednego z moich albumów wszech czasów, zostało wzbogacone o koncert z 19 listopada 1992 roku. Jeśli dobrze pamiętam, był to jedyny koncert grupy w tamtym czasie, bo „Automatic For The People” nie doczekała się promującej trasy koncertowej. Warto posłuchać, przynajmniej dla zupełnie innej, niż na płycie, wersji „Drive”. Uchylę rąbka tajemnicy, jest ostrzej.
Do dwudziestki nie załapały się dwie płyty, przy czym Slaves z „Take Control” może się w niej jeszcze pojawić. To pełen energii łomot, wskrzeszony po latach punk. Za to na obecność w następnych miesiącach raczej nie ma co liczyć „Geopoetique”. Nie powiem, że czekałem dziesięć lat na nową płytę MC Solaara, bo nie liczyłem, że w ogóle coś jeszcze nagra. Muzycznie francuski raper zatrzymał się lata temu. Szkoda, że nikt mu nie powiedział, że wokal przetworzony przez vocoder brzmi… archaicznie? Beznadziejnie? Żenująco? Passé?
Już dziś premierę mają dwie kolejne płyty. Na solowy album Bertranda Cantata czekam, U2 przesłucham z ciekawości. Cieszą też zapowiadane na wiosnę premiery, bo Editors, Franz Ferdinand i The Vaccines to wyśmienity zestaw. Mam nadzieję, że warto będzie czekać.