Chris Cornell „No One Sings Like You Anymore, Vol. 1”

Zupełnie niespodziewanie w ostatni piątek ukazała się studyjna płyta Chrisa Cornella zatytułowana „No One Sings Like You Anymore, Vol. 1”. W wersji fizycznej wszyscy chętni będą mogli nabyć album dopiero 19 marca 2021 roku, póki co, nagrań można słuchać w serwisach streamingowych. Z informacji prasowych można się dowiedzieć, że Cornell sam zagrał na wszystkich instrumentach. To, że zaśpiewał jest oczywiste, ale to już wszystko co zrobił samodzielnie. Nowe wydawnictwo jest zbiorem przeróbek utworów innych wykonawców, zatem reklamacje dotyczące kompozycji należy kierować pod ich adresem, chyba że zarzuty czynić będziemy odnośnie wyboru poszczególnych numerów. A mieszankę Chris Cornell przygotował bardzo różnorodną.

Na początek największy szok, „Sad Sad City” z repertuaru Ghostland Observatory. Pochodzący z Austin w Texasie duet gra muzykę najdalej, jak to tylko możliwe, odległą stylistycznie od tej, do której przyzwyczaił nas Chris Cornell*. Z oryginału napędzanego syntetycznym beatem i klawiszami rodem z lat 80. Cornell wydobył esencję melodii. Przy pomocy bębna taktowego, gitary akustycznej i partii wokalnych tworzących chórek przeniósł niszowy numer do mainstreamu, nadając mu piosenkowy charakter. W pierwszej połowie lat 90. mielibyśmy do czynienia z absolutnym hitem.

Po pobieżnym przesłuchaniu, „Patience”, autorstwa Guns N’Roses, sprawia wrażenie odwzorowania oryginału. Tymczasem Chris Cornell pozbawił utwór elementów country, w konsekwencji serwując słuchaczom rasową rockową balladę. Jednoznaczne rozstrzygnięcie, która z wersji wypada lepiej prawdopodobnie nie będzie możliwe. Obie mają swój niezaprzeczalny urok, a pochodzą przecież od artystów, których miejsce w historii rocka jest już nie do zakwestionowania.

Na wydanym dwa lata temu boxie podsumowującym działalność wokalisty znalazł się przebój napisany przez Prince’a. I właśnie tamtą, wykonaną na żywo, wersję „Nothing Compares 2 U” należy uznać za obowiązującą. Ponowna, studyjna, obróbka utworu pozbawiła nagranie emocji, którymi na antenie radia SiriusXM wokalista wręcz kipiał. A, i jeszcze jedno. Jeśli ktokolwiek ma nadzieję, że Chris Cornell choć na kilometr zbliżył się do Sinead O’Connor, może poczuć się rozczarowany.

W grudniu 1980 roku przed wejściem do apartamentowca Dakota w Nowym Jorku zastrzelony został John Lennon. Od premiery pierwszego po pięcioletniej przerwie albumu „Double Fantasy” nie minął nawet miesiąc. To właśnie z ostatniego wydanego za życia Lennona krążka pochodzi utwór wykonany przez Chrisa Cornella, który w ten sposób oddał hołd jednemu ze swych największych idoli. Wokalista Soundgarden był muzykiem, który znakomicie potrafił uchwycić w swej twórczości beatlesowskiego ducha. Sztuka ta udała mu się znakomicie także w „Watching The Wheels”, pomimo pominięcia tak charakterystycznej dla piosenki partii fortepianu.

Electric Light Orchestra to zespół dowodzony przez Jeffa Lynne’a, muzyka i producenta, człowieka orkiestrę. Największe tryumfy święcił w latach 70., w niesamowity sposób łącząc rocka z muzyką symfoniczną. O dziwo, Cornell poradził sobie z samodzielnym wykonaniem „Showdown” przy pomocy ciętych gitar, co ostatecznie nadało utworowi dziwnie industrialny posmak.

Pozostałe utwory, po które sięgnął Chris Cornell, w oryginałach z powodzeniem zasilić mogłyby ścieżkę dźwiękową serialu „Cudowne lata”. W zamykającym album „Stay With Me Baby”, z katalogu Lorraine Ellison, Cornell śpiewa z ekspresją porównywalną z Joe Cockerem w serialowej czołówce. Równie pięknie wypada w soulowym „You Don’t Know Nothing About Love”, gdy kojący głos przechodzi niemal w krzyk, a wykonaniem „To Be Treated Rite” zdradza słuchaczom, że jego mistrzem, jeśli chodzi o granie akustyczne, był Terry Reid. W tym towarzystwie znakomicie odnajduje się też otwierający płytę utwór Janis Joplin. „Get It While You Can” w zaprezentowanej aranżacji jest niczym fragment wyjęty z ostatniej autorskiej płyty Cornella „Higher Truth”.

Czekam na fizyczną wersję płyty, by dowiedzieć się, kto odpowiedzialny jest za partie smyczków i organów. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że zagrał je Cornell, choć, w gruncie rzeczy, jest to bez znaczenia. Przyjemność ze słuchania „No One Sings Like You Anymore, Vol. 1” jest ogromna, tym bardziej cieszy, że to dopiero pierwsza część.

* – nie jest wykluczone, że muzyka Ghostland Observatory była jedną z inspiracji przy tworzeniu „Scream”, albumu wydanego przez Chrisa Cornella w 2009 roku, ale udajmy, że o nim nie wiemy.