The Smashing Pumpkins „CYR”

Billy Corgan, gitarzysta, wokalista i jedyny stały element The Smashing Pumpkins, dwa lata temu zebrał ponownie oryginalny skład zespołu. Prawie, bo zabrakło w nim D’arcy Wretzky. Tym razem wolne miejsce w sekcji rytmicznej nie przypadło żadnej atrakcyjnej basistce (w przeszłości instrument dzierżyły Melissa Auf Der Maur i Nicole Fiorentino), a zajął je sam Corgan. Wydana w 2018 roku płyta zatytułowana „Shiny and Oh So Bright, Vol. 1 / LP: No Past. No Future. No Sun.”, o długości tytułu odwrotnie proporcjonalnej do zawartości, potwierdziła stare jak świat prawidło, nie używaj w tytule „vol. 1”, jeśli nie masz na taśmie przynajmniej drugiej części.

Tytuł nowej płyty The Smashing Pumkins w żadnym wypadku nie odwołuje się do swej poprzedniczki, choć na próbę zachowania ciągłości wskazywać może okładkowa grafika. Słuchając „CYR” można odnieść wrażenie, że Billy Corgan reaktywując stary skład stał na rozdrożu. Z jednej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że ruch ten nastawiony był na zwrot ku początkom działalności i odcinanie kuponów od dawnej popularności. Próbę obrania tego kierunku dostaliśmy na „Shiny and Oh So Bright, Vol. 1 / LP: No Past. No Future. No Sun.”, która w znacznej mierze rozczarowywała. Jedynym utworem spełniającym oczekiwania dawnych fanów okazał się „Solara”, którym w pełni wykorzystana została obecność perkusisty Jimmy’ego Chamberlaina i gitarzysty Jamesa Ihy. Na „CYR” Corgan realizuje zapowiedź eksplorowania nowych muzycznych terytoriów, przy czym Iha i Chabmerlain wydają się służyć mu wyłącznie nazwiskami. Ich udział w nagraniach jest niemal nie do wychwycenia, a Corgan, autor całego materiału, spokojnie mógł zrealizować projekt pod starym szyldem, wyłącznie z towarzyszącym mu od lat gitarzystą Jeffem Schroederem.

O tym, że wokalista The Smashing Pumpkins uwielbia New Order wiadomo nie od dziś. Na wydanym w 2001 roku albumie manchesterskiej formacji zatytułowanym „Get Ready” Corgan zaśpiewał w „Turn My Way”. Zdarzało mu się także występować na jednej scenie z Peterem Hookiem. Na „CYR” duch New Order jest niemal wszechobecny („The Colour of Love”, „Confessions of a Dopamine Addict”, „Wrath”, „Ramona”, to tylko niektóre przykłady). Inną, nie mniej istotną inspiracją Corgana jest Depeche Mode, czemu przed laty dał wyraz przygotowując wraz z zespołem fenomenalną wersję „Never Let Me Down Again”. Na „CYR” odniesienia do twórczości ekipy Gahana i Gore’a może nie są aż tak bezpośrednie, ale trudno pozbyć się uczucia, że i ona zakotwiczyła się w głowie Billy’ego Corgana.

„CYR” przepełniona jest brzmieniami rodem z lat 80. ubiegłego wieku. Oczywiście przefiltrowanych przez wszystko, co wydarzyło się w muzyce od tamtego okresu. Bo, o ile w „The Hidden Sun”, czy „Save Your Tears”, momentami usłyszeć można O.M.D., to już „Wytch” brzmi niczym ukłon w stronę formalnie rozdętego do granic możliwości Muse. Raczej trudno podejrzewać by był to efekt zamierzony, bo jednak przyznać trzeba, że jest to jedyny fragment nowej płyty, w którym pojawia się nowocześnie brzmiący dawny The Smashing Pumpkins.

Wahałem się przed ostatecznym sformułowaniem opinii na temat „CYR”. Po pierwszym przesłuchaniu odrzuciło mnie z dość sporą siłą. Niemal zmusiłem się do kolejnego odsłuchu. I jest o niebo lepiej, problem jednak w tym, że po dobrnięciu do końca nie odczuwam dalszej potrzeby obcowania z nową muzyką Billy’ego Corgana. I wcale nie chodzi o odejście od stylu, do którego byłem przyzwyczajony, czy o brak gitar i gęstej perkusji. Przecież na „Adore”, albumie wydanym po pełnym jazgotu „Mellon Collie and The Infinite Sadness”, też było inaczej. Nowej muzyce The Smashing Pumpkins brakuje polotu, zapadających w pamięć melodii i emocji. Odczuwam znużenie, ale przecież trudno nie nudzić się słuchając płyty trwającej ponad siedemdziesiąt minut, na której niektóre numery są do siebie bliźniaczo podobne („Wrath” i „Ramona”).

Może się okazać, że jestem jak ten pasażer, który wysiadł za potrzebą z autokaru i teraz stoi w tumanach kurzu wznieconych przez odjeżdżający pojazd, zastanawiając się, co począć bez bagaży. Może to ja czegoś nie pojmuję? Może stać mnie już tylko na szeroki uśmiech przy dźwiękach płynących z nowej płyty AC/DC? Na wypadek, gdyby tak faktycznie było, sami posłuchajcie „CYR”, ale żeby nie było, że nie ostrzegałem.