Pearl Jam „Live, Moline, 17.10.2014”

Moda na granie klasycznych albumów w całości na żywo pojawiła się już dobre kilka lat temu. Najbardziej spektakularnymi przykładami tego rodzaju przedsięwzięć były trasa Metalliki z 2012 roku, gdy zespół wykonywał Czarny Album, oraz rozpoczęte w 2017 roku, a dokończone w 2019 roku, tournée U2, podczas którego grupa sięgnęła po, będący wciąż na szczycie sprzedaży w katalogu, krążek „The Joshua Tree”. Pełnym repertuarem płyt koncertowe setlisty wypełniał także Pearl Jam, przy czym, jak zwykle, robił to na własnych warunkach. Zespół nie pokusił się dotąd o trasę koncertową wspominającą któryś z wczesnych albumów i podobny krok wydaje się mało prawdopodobny, bo przecież jego potęga zbudowana została na tym, że każdy koncert różni się od innych na trasie właśnie repertuarem. Pearl Jam dają jednak fanom, obok możliwości usłyszenia na żywo zupełnie unikatowych utworów z przepastnego archiwum, szansę trafienia na koncert, na którym w pewnym momencie słuchacz orientuje się, że numery z jednej z płyt zespołu wybrzmiewają po kolei.

Odegranie w całości debiutanckiej płyty 13 marca 1992 roku w Monachium nie było jeszcze wielkim wyczynem, bo przecież utwory z „Ten”, siłą rzeczy, wypełniały wszystkie koncerty na trasie. Jednak ten jeden raz w tamtym czasie grupa wykonała album w całości, grając poszczególne jego fragmenty w kolejności, w jakiej znalazły się na płycie. Po pełne albumy zespół sięgał jeszcze kilkukrotnie, dociekliwi miłośnicy nagrań koncertowych z pewnością z łatwością odnajdą bootlegi, na których usłyszeć można zarejestrowane wykonania „Vs.”, „Yield”, „Binaural” i „Pearl Jam”.

W połowie października 2014 roku Pearl Jam, będący w trasie promującej wydany rok wcześniej album „Lightning Bolt”, dotarł do Moline, położonego nad rzeką Missisipi, która na tym odcinku stanowi naturalną granicę stanów Illinois i Iowa. Niewielkie, liczące nieco ponad czterdzieści tysięcy mieszkańców, miasto gościło zespół w iWireless Center, kameralnej (12.000 widzów), jak na skalę popularności Pearl Jam, sali.

„Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town” i „Sometimes” otwierające koncert nie zwiastowały jeszcze niespodzianki jaką szykował zespół, ale po kolejnych utworach, „Hail, Hail” i „Who You Are”, stało się jasne, że zgromadzona na widowni publiczność usłyszy w całości wydany 27 sierpnia 1996 roku album „No Code”. Mimo, że płyta wydana została w momencie, gdy ogromna fala popularności muzyki z północno-zachodniego krańca Stanów Zjednoczonych zaczęła gwałtownie opadać, to jednak nie sposób nie zaliczyć jej do klasyki gatunku. Pearl Jam po raz czwarty urzekł mieszanką stylistyczną trafiającą słuchaczy w różne struny muzycznej wrażliwości. Na koncercie w Moline plemienny „Who You Are” zabrzmiał nieco inaczej. Pełne rockowego ognia były „Habit”, z rozimprowizowaną końcówką, i trwający niecałą minutę „Lukin”. W „Smile” Stone Gossard i Jeff Ament zamienili się instrumentami i, przyznać trzeba, że obaj całkiem nieźle poradzili sobie w nowych rolach. Granie na żywo całej płyty sprawiło, że w setliście obowiązkowo pojawić się musiały numery wykonywane niezwykle rzadko. W przypadku „No Code” uznać za takie należy nastrojową miniaturę „I’m Open”, tu stanowiącą intro do innego koncertowego rarytasu – „Around The Bend”.

Szeroki wachlarz utworów wykonywanych na żywo sprzyja pomyłkom. U widzów, którzy wybrali się na koncert, by doświadczyć znanego z radia „Jeremy”, oczekujących idealnego odtworzenia muzyki znanej z płyty, może to być przyczyną nie lada rozczarowania, czy wręcz oznaką braku profesjonalizmu. Tymczasem, dla fanów, którzy wciąż liczą, że zespół zagra kiedyś na żywo „Gremmie Out Of Control”, jest to dodatkowym smaczkiem, dowodem obcowania z żywym zespołem. Najbardziej dramatyczną sytuacją podczas występu na żywo wydaje się chwila, gdy muzycy wiedzą, że granego utworu nie da się już uratować, gdy nie pomoże pominięcie fragmentu tekstu albo ponowne zagranie tych samych akordów. W Moline „rozjechali się” w początkowym fragmencie „Mankind”, który, podobnie jak na „No Code”, zaśpiewać miał gitarzysta Stone Gossard. Coś poszło jednak nie tak i trzeba było zaczynać od początku. Zapis audio pozbawia słuchacza dodatkowej frajdy, jaką z pewnością będzie miał oglądając wyraz twarzy Gossarda, będący miksturą maksymalnego wkurzenia i rozbawienia. Tego opisać się nie da, to trzeba zobaczyć.

Z całą pewnością można wskazać szereg bootlegów, na których słychać Pearl Jam w lepszej formie. Wykonania poszczególnych utworów są nierówne. Ledwie poprawnie wypadł „Off He Goes”, a przecież to jedna z najpiękniejszych ballad w wykonaniu Pearl Jam. Tę nierówność świetnie widać w utworach z „Ten”, „Jeremy”, trudno nawet powiedzieć, że wykonany poprawnie, sąsiadował w setliście z całkiem nieźle płynącym „Why Go”, ale oba bledną przy „Even Flow” ozdobionym przez Mike’a McCready’ego obłędną solówką. Tamtego wieczoru gitarzysta trafiał każdym dźwiękiem. O tym, jak wielkim muzykiem jest McCready przekonuje także, zagrany przed „Alive”, „Eruption” Van Halen, a równie dobrze wypadł w „Mind Your Manners”, „Garden” i „Porch”.

Płyta i film zarejestrowane podczas koncertu w Moline z pewnością pozostaną ciekawostką wśród fanów, głównie jednak z uwagi na wykonaną w całości płytę „No Code”. Tropicieli muzycznych ciekawostek posądzanych o dewiację do nagrania przyciągnie natomiast beatlesowskie „Norwegian Wood (This Bird Has Flown)”, którego trzy wersy Eddie Vedder zaśpiewał w czasie, gdy Mike McCready stroił gitarę przed nadchodzącym „Brain Of J.”. W życiu nie słyszałem większego fałszu i w tym cały urok.