Paz „Paz”

Paz to projekt powstały ze zderzenia literatury i muzyki, powołany do życia przez Caryla Féreya, francuskiego pisarza specjalizującego się w thrillerach, i Bertranda Cantata, wokalistę i gitarzystę znanego z nieistniejącego już zespołu Noir Desir, dziś występującego solo. To nie pierwszy raz, gdy artyści połączyli siły. Do współpracy doszło już kilka lat temu przy okazji powieści Féreya zatytułowanej „Condor”. Miejscem akcji, 5 maja 2016 roku, był położony nieopodal Tuluzy kompleks artystyczny L’Usine, gdzie Cantat, w trakcie godzinnego seansu, odczytał fragmenty powieści na tle muzycznego kolażu stworzonego przez towarzyszących mu muzyków. Chociaż, odczytał to chyba niefortunne słowo, bo była to iście aktorska interpretacja.

Tym razem udział Cantata nie ograniczył się wyłącznie do odtworzenia tekstu napisanego wcześniej przez pisarza. Twórcy udali się do Bogoty, stolicy Kolumbii, gdzie toczy się akcja najnowszej powieści Féreya, a po powrocie przygotowali dzieło w pełni autonomiczne. Samodzielność „Paz” przejawia się przede wszystkim w oderwaniu muzyki od powieści. O ile „Condor Live” dla słuchaczy niemogących przeczytać książki w oryginale mógł być wyłącznie muzyczną ciekawostką, to „Paz” znakomicie radzi sobie będąc pozbawionym kontekstu.

W nagraniu płyty Cantatowi pomogli Manusound, Marc Sens i Laurent Girard. „Paz” w swym założeniu stanowić miała oprawę spektaklu muzycznego, ale nie jest to w żadnym wypadku muzyka ilustracyjna. Cantat już nie tylko deklamuje, ale także śpiewa. Zabiera słuchacza w spowity mrokiem własny wszechświat i jeśli akcja thrillera Féreya jest przytłaczająca i trzymająca w napięciu, to nie istnieje wokalista, który byłby w stanie wzbudzić w odbiorcach poczucie większego zagrożenia. Być może po części jest to efektem tego, że jego własne życie okazało się nie mniejszym dreszczowcem.

Syndrom ścieżki dźwiękowej zdradzają trzy utwory. Otwierający płytę „Babel”, w którym Cantat, na tle pierwszych podmuchów wiatru zwiastujących huragan, wypowiada słowo dające tytuł płycie w różnych językach („Paz, peace, paix, pace, paci, patz, pau, shalom…”). „Detruit/Casse” będące wariacją opartą na temacie z filmu „Szczęki”, to ledwie kilka nut, a trudno nie zerwać się do ucieczki. „Ta pau” z kolei mógłby trafić na soundtrack „Le fabuleux destin d’Amélie Poulain” Jean-Pierrea Jeuneta, pod warunkiem, że główni bohaterowie filmu w ostatniej scenie dokończyliby żywota wskutek wypadku na motorowerze.

Pozostałe kompozycje z „Paz” znakomicie odnalazłyby się w towarzystwie muzyki z ostatniej solowej płyty Bertranda Cantata zatytułowanej „Amor Fati” i, co trzeba wyraźnie powiedzieć, nie jest to żaden zarzut. Klawiszowy motyw i zawodzący zaśpiew w tle potęgują efekt wywoływany przez rozrywającą przestrzeń gitarę w „La Dune”. „Diana” i „Fleur de bunker” prowadzą nas przez zakamarki duszy, do których nikt dotąd nie zaglądał. Cantat tak intensywnie wyzwala emocje, że nieznajomość znaczenia wyśpiewywanych przez niego słów przestaje mieć znaczenie, a słuchacz chłonie muzykę całym sobą. Ostatni w zestawie „Paix eclair” przynosi lekkie ukojenie, bo nagle z nocnych ciemności wyłaniają się pierwsze przebłyski porannego słońca. Wielbiciele balladowego oblicza Noir Desir będą zachwyceni.

Caryl Férey nie jest w Polsce popularnym autorem, trudno zatem mieć nadzieję, że „Paz”, czy „Condor”, doczekają się polskiej edycji. Sytuację do pewnego stopnia ratować mogą „Zulu” i „Mapucze”, jedyne spośród bogatej bibliografii pisarza tytuły przełożone na polski, dla których muzyka Bertranda Cantata z pewnością będzie stanowiła idealne podłoże, mimo że z myślą o innym tytule została stworzona.