Ørganek @ Spiżarnia, Legnica, 11.12.2015

Czy wspominałem już, że, niejako programowo, nie słucham polskiej muzyki? Czasem zdarzają się wyjątki, ale generalnie nie przepadam za nią. Dopiero niedawno sięgnąłem po debiut Ørganka. Niezwykły refleks, zważywszy, że płyta ukazała się w maju 2014 roku. Prawdopodobnie wynikało to stąd, że od pierwszego razu, gdy usłyszałem w radiu piosenkę „Głupi”, do jej docenienia i polubienia minęło sporo czasu. Najpierw mnie irytowała, później zadziałał mechanizm wyparcia, bo przecież nie może mi się podobać, w końcu jednak poddałem się, przyznając, aczkolwiek niechętnie, że ten utwór ma coś w sobie. Przecież nie trzeba od razu słuchać całej płyty! Ostatecznie uległem, gdy w sklepie zobaczyłem jej winylowe wydanie. Cóż, obok CD można przejść odwracając wzrok, ale winylowy rozmiar płyty chodnikowej mnie skusił. Nie zrzędzę, bo w żadnym wypadku nie żałuję.

Gdy dowiedziałem się o koncercie Ørganka w Legnicy ucieszyłem się i już nawet szedłem po bilet, gdy z żalem stwierdziłem, że tego wieczoru będę w Poznaniu, na Editors. Trudno, pomyślałem, a później nadeszła wiadomość o odwołaniu obydwu polskich koncertów Editors, zatem, niejako w zastępstwie, udałem się do legnickiej Spiżarni. Mimo popularności Ørganka na trójkowej liście przebojów, nie spodziewałem się aż tak licznej publiczności. Klub wypełniony był po brzegi osobnikami obojga płci, od wkraczających w wiek bliższy Statlerowi i Waldorfowi z Muppetów (jeśli wiecie kim są Muppety, zaliczacie się do tej kategorii), po nastolatki piszczące tak niemiłosiernie, że jedną miałem ochotę zakneblować skarpetą (własną).

Już na początku występu zagrali „Nazywam się Ørganek”. Historia muzyki rockowej zna wiele przypadków utworów, którymi wykonawcy przedstawiają się (jak raz, żadnego teraz nie mogę sobie przypomnieć) i trzeba przyznać, że prezentacja Ørganka wypada na tym tle niezwykle okazale. Oczywiście żadnym zaskoczeniem nie mogło być brzmienie, które w porównaniu z płytą było bardziej mięsiste. Szczerze mówiąc spodziewałem się tego, bo słuchając płyty ewidentne dla mnie było, że piosenki Ørganka mają wielki potencjał koncertowy. „Kate Moss”, czy „Autostrada 666”, nabierają na żywo potwornej wprost mocy i stojąc pod sceną co róż na myśl przychodziła mi nazwa Royal Blood.

Z kolei „King Of The Parasites”, w warstwie wokalnej odwołujący się niezwykle czytelnie do Alex’a Turner’a z Arctic Monkeys, dźwiękowo czerpie garściami z dorobku The Doors. Wykonanie na żywo jeszcze bardziej wzmacnia to wrażenie, bo długa improwizacja w końcówce to już jazda w stylu Ray’a Manzarka i kolegów. Przywoływały ich na myśl nie tylko klawisze Tomasza Lewandowskiego, ale też grający na perkusji Robert Markiewicz. Każdy, kto słyszał koncertową płytę The Doors będzie wiedział, o czym mowa. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to jak zarzut. Żaden artysta nie jest wolny od inspiracji, problem, przynajmniej w rocku, polega na tym, czy w swojej twórczości brzmi szczerze, a szczerości i dobrej zabawy na scenie Ørgankowi i kolegom odmówić nie można, bo improwizacje na żywo nie biorą się raczej z nudów. O dziwo, spontaniczności i feelingu muzyce Ørganka nie odbiera fakt, że jest on gruntownie wykształconym muzykiem, co niestety często pozbawia muzykę duszy.

W piątkowy wieczór nie zabrakło największych przebojów Ørganka. „O matko”, dancingowy „Italiano” i „Głupi” wywołały oczywiście entuzjazm wśród publiczności. Szczególnie miażdżyła końcówka tego trzeciego, gdy Organek przestał grać country’owym slide’em, a odpalił gitarowy efekt, w konsekwencji robiąc największy tego wieczoru hałas. Chyba muszę udać się na badanie słuchu, bo nawet nie zapiszczało mi w uszach, a było naprawdę głośno. Zasadniczą część koncertu zakończył utwór „Ta nasza młodość”. Z cudzej twórczości sięgnęli jeszcze po tekst Edwarda Stachury, ale wykonanie do własnej muzyki „Jestem niczyj”, w porównaniu z pozostałym repertuarem, wystarczy wyłącznie odnotować.

Wywołani aplauzem publiczności muzycy zagrali bis, po raz kolejny serwując „Głupi”, „Kate Moss” i „Dziewczyna śmierć”. Zastanawiam się, dlaczego polskie media, z małymi wyjątkami, nie promują z większym zapałem polskich rockowych zespołów. Nie mam tu jednak na myśli twórczości Perfectu, czy kandydata na prezydenta, ale młodych, mniej znanych wykonawców. Tym bardziej, że wśród nich znaleźć można prawdziwe perełki. Straight Jack Cat (R.I.P.), The Stubs, czy właśnie Ørganek, z bezczelnie rockową muzyką pokazują, że nie musimy mieć kompleksów w stosunku do świata zachodniego.