Vinyl Top 20 / Październik 2017

1. L. Gallagher „As You Were”
2. D. Gilmour „Live at Pompei”
3. Beck „Colors”
4. Foo Fighters „Concrete and Gold”
5. The Kills „Ash & Ice”
6. INXS „INXS”
7. Yello „One Second”
8. Simply Red „Stars”
9. Queens of The Stone Age „Villains”
10. Deftones „Koi No Yokan”
11. Sting „Nothing Like The Sun”
12. U2 „War”
13. Various Artists „Summer of Peace and Love”
14. INXS „Elegently Wasted”
15. The Dandy Warhols „Live Sonic Disruption”
16. Depeche Mode „Spirit”
17. G. Michael „Older”
18. Metz „Strange Peace”
19. G. Michael „MTV Unplugged”
20. Madness „Can’t Touch Us Now”

Na szczycie listy Liam Gallagher. Świetna płyta, chociaż niczym nie zaskakuje. Nieustannie urzeka mnie kończący płytę utwór „I’ve All I Need”. To mógłby być kolejny krążek Oasis. I pewnie dlatego tak dobrze się go słucha, bo człowiek najbardziej lubi to, co już zna. Na element zaskoczenia poczekam do premiery nowej płyty Noel Gallagher’s High Flying Birds, która zapowiadana jest na 24 listopada.

Drugie miejsce przypadło Davidowi Gilmourowi. Która to już podwójna koncertowa płyta? Powrót do amfiteatru w Pompejach, tego samego, w którym kiedyś zagrali Pink Floyd. Trochę kawałków z ostatniej solowej płyty, a poza tym, żelazna floydowa klasyka, czyli zarabianie po raz kolejny na tym samym materiale. Mając w pamięci to, jak słabo Gilmour wokalnie wypadł na koncercie we Wrocławiu, trochę trudno mi uwierzyć, że „Live at Pompei” obyła się bez studyjnej ingerencji w nagranie. „High Hopes” brzmi dla mnie trochę zbyt idealnie, ale dowodów nie mam.

Długo trzeba było czekać na najnowszą płytę Becka, chociaż zapowiadał ją singlem już dwa lata temu. Biorąc pod uwagę, że czas oczekiwania umilały inne premiery, warto było czekać. Beck znowu zmienił stylistykę. Tym razem, w przeciwieństwie do „Morning Phase”, jest bardziej dynamicznie i popowo. Niech jednak to drugie określenie nikogo nie zniechęca. „Colors” to prawdziwa petarda. Spokojnie już dziś mogę orzec, że to jedna z płyt tego roku.

Co robi na liście debiutancka płyta INXS? Właśnie minęło 30 lat od premiery multiplatynowego albumu „Kick”, a że znam go na pamięć, postanowiłem przypomnieć sobie starsze nagrania zespołu. Pierwsza płyta, wydana w 80 roku tylko na australijskim rynku, to granie mniej przebojowe, postpunkowe. Oszczędne aranżacje, rytmiczne utwory, skandowane refreny. Czasem z okolic Madness, jak „Doctor”, „Body Language”, czy „Jumping”. Wisienką na torcie jest megaprzebojowy w swojej klasie „Just Keep Walking”.

Metz to Kanadyjczycy nagrywający dla legendarnej wytwórni Sub-Pop. Kto mniejszą wagę przykłada do melodii, a większą do gitarowej ściany dźwięku i wściekle atakującej perkusji, ten będzie zachwycony. W listopadowym numerze czołowego miesięcznika o rocku recenzent napisał, że na wcześniejszych płytach inspiracją dla zespołu był Mudhoney. Zastanawiam się, którego z zespołów autor recenzji nie słyszał? Przy tym, co proponuje Metz, Mudhoney wydaje się esencją mainstreamowego, melodyjnego, grania. Za sprawą wokalu, Metz kojarzyć się może z Fugazi, ale odkryć w ich muzyce można również echa Nirvany, choć raczej z mniej przystępnych utworów. Na początku listopada zespół zagra dwa klubowe koncerty w Polsce.

W końcu ukazała się płyta George’a Michaela z koncertem z cyklu „MTV Unplugged”. Nie jest to samodzielne wydawnictwo, ale część wznowienia albumu „Listen Without Prejudice Vol. 1”. W oszczędnej, akustycznej, aranżacji głos wokalisty Wham! wypada jeszcze bardziej niesamowicie i intrygująco, niż zwykle. I już tylko te dziesięć utworów jest wystarczającym powodem by sięgnąć po tę reedycję.

Do czołowej dwudziestki nie załapał się tym razem pierwszy solowy album Billyego Corgana, wokalisty The Smashing Pumpkins. „Ogilala” to płyta w akustyczna, na której pierwszoplanowymi instrumentami są gitara akustyczna, fortepian, smyczki i… głos Corgana. Pewnie dlatego klimatem najbliżej jej do „Adore” macierzystego zespołu wokalisty. To, że Billy Corgan potrafi pisać piękne nastrojowe utwory udowadniają już otwierające płytę „Zowie” i „Processional”. Niesamowita ścieżka dźwiękowa jesiennych wieczorów.

Daleko w tyle jest też nowy album The Killers zatytułowany „Wonderful Wonderful”. Kłopoty ze składem, kryzys twórczy, wszystko to na nowej płycie słychać. Niektórzy piszą, że to niezwykle melodyjna płyta. Moim zdaniem mocno wymęczona. Kolejne dzieło utwierdzające mnie w przekonaniu, że The Killers to zespół jednej, debiutanckiej, płyty.