Vinyl Top 20 / Styczeń 2018

1. M. Hutchence „Michael Hutchence”
2. Simple Minds „Real Life”
3. P. Gabriel „Us”
4. B. Cantat „Amor Fati”
5. Dire Straits „Brothers in Arms”
6. L. Gallagher „As You Were”
7. Pet Shop Boys „Actually”
8. INXS „Live at Wembley Stadium ’91”
9. Beck „Colors”
10. R. Humeau „Mousquetaire #2”
11. Screaming Trees „Uncle Anesthesia”
12. Metallica „Hardweird… To Self Destruct”
13. Ch. Rea „Aubegre”
14. Morrissey „Low In High School”
15. Bully „Losing”
16. The Verve „Live at Haigh Hall”
17. Foo Fighters „Concrete and Gold”
18. Pearl Jam „Live: 10.05.2016, Toronto, ON”
19. Pearl Jam „Let’s Play Two”
20. N. Gallagher’s High Flying Birds „Who Built The Moon?”

Tradycyjny styczniowy brak nowości rekompensują starocie, do których zawsze warto wrócić. Czołówka listy to płyty odkurzone, choć dobrze znane. Wyjątkiem jest solowa płyta Michaela Hutchence’a. O tym, że wokaliście INXS zależało na stworzeniu ambitnej muzyki, a nie na pogoni za sukcesem, może świadczyć fakt, że do współpracy zaprosił gitarzystę postpunkowego Gang of Four – Andy’ego Gilla. Wydana ponad dwa lata po śmierci artysty płyta nie jest łatwa w odbiorze, ale poświęcenie jej większej ilości czasu wynagradza początkowe niedogodności.

Albumem „Real Life” Simple Minds weszli w lata 90. Był to początek trudnego okresu dla wykonawców święcących swe największe triumfy w poprzedniej dekadzie. W muzyce Simple Minds dość wyraźnie słychać wpływy U2. „Real Life” nie zebrała wielu pozytywnych recenzji, ale zawsze słuchałem tej płyty z przyjemnością. Tak jest i dzisiaj, gdy przypomniałem sobie o jej istnieniu.

Ciagle wydaje mi się, że albumy Genesis z Peterem Gabrielem w roli wokalisty miały swój czas w epoce, w której powstały. Nie mogą do mnie trafić. Za to patyną nigdy nie pokryje się „Us”, jedno z największych, obok „So”, solowych osiągnięć wokalisty. Dziś już takie płyty nie powstają.

Czy jest coś, czego jeszcze nie napisano o „Brothers In Arms” Dire Straits? Ta płyta to jeden z przykładów idealnego zespolenia sukcesu artystycznego z komercyjnym. Co by się nie działo, na zawsze pozostaną „Money For Nothing” i „Brothers In Arms”.

Kierunek obrany przez Pet Shop Boys w latach 90. sprawił, że przestałem interesować się twórczością Londyńczyków. Przyczynił się do tego także wzrost popularności muzyki gitarowej w pierwszej połowie dekady. Tymczasem Neil Tennant i Chris Lowe wciąż wydają nowe albumy. Przyznam szczerze, że od dawna żadnego z nich nie słyszałem, ale powrót do „Actually” to prawdziwa frajda. Tym bardziej, że na płycie, obok wielkich hitów „It’s a Sin” i „Rent”, cała reszta zasługuje na równie duże uznanie.

Do wydanego pod koniec ubiegłego roku kolejnego solowego albumu Morrisey’a fanów artysty namawiać specjalnie nie trzeba. Tym natomiast, którzy zastanawiają się, gdzie leży granica między byciem ekscentrykiem a byciem wariatem, polecam spróbować, bo „Low in High School” naprawdę zasługuje na uwagę.

Pierwsza w tym roku nowość dotarła do mnie z Francji. To solowy album Romaina Humeau, wokalisty Eiffel. Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z kolejna częścią trylogii, bo czy muszkieterów nie było trzech? O ile pierwsza płyta cyklu była bardzo spokojna, na „Mousquetaire #2” mamy powrót do brzmień stricte rockowych. W zasadzie płyta mogłaby bez jakiejkolwiek ingerencji w materiał ukazać się pod szyldem Eiffel. Swego czasu mocno chwaliłem „A tout moment”, dlatego polecam również najnowsze dzieło Romaina Humeau.