Czas nie jest z gumy, czyli jak efektywnie słuchać muzyki
Czas nie jest z gumy. Długość życia statystycznie da się wyliczyć, a to oznacza, że w trakcie jednorazowego pobytu na ziemi przesłuchać można określoną, skończoną, ilość płyt. Był taki czas, gdy świadomość tego mnie smuciła, ale przyszedł moment, w którym zaakceptowałem ten stan rzeczy. Pogodziłem się z tym, że są znakomite płyty, których nigdy nie usłyszę i takie, które usłyszę, ale z różnych przyczyn nie zostaną ze mną na dłużej, mimo że powinny. Tak musi być, i tyle.
Z podobnym problemem borykają się miłośnicy kina, za to w innej, o wiele bardziej komfortowej, sytuacji są czytelnicy. Oni mogą zapisać się na kurs szybkiego czytania, zwiększając ilość przeczytanych w roku woluminów, zwojów, książek, czasopism, czy ebooków, w zależności od stosowanych jednostek miary. Mało tego, mól książkowy może czytać streszczenia, bryki i opracowania, udając, że przeczytał całe dzieło. Muzyki nie da słuchać się szybciej, można to robić wyłącznie głośniej. Kilka lat temu zastanowiłem się, co mogę zrobić, by straty w wysłuchanym materiale były jak najmniejsze i dokonałem swego rodzaju rewolucji.
Pierwszym krokiem była diagnoza problemu, zdanie sobie z niego sprawy. Krokiem następnym był audyt mający odpowiedzieć na pytanie, jakie czynności pożerają najwięcej czasu, tak potrzebnego do słuchania muzyki. Wyodrębniłem trzy podstawowe pochłaniacze: radio, pracę oraz telewizję, w kolejności, w jakiej zwykle występowały w moim dniu roboczym. Z zatrudnienia raczej trudno zrezygnować (oznaczałoby to brak środków na płyty), ale w warunkach, w jakich pracuję, gdy nie jest wymagane maksymalne skupienie, mogę słuchać muzyki. Nawet lepiej, gdy źródłem dźwięku jest płyta, bo, odpowiednio dobierając repertuar, odbywa się to bez wpływu na wykonywane czynności.
Przyglądając się natomiast memu uzależnieniu od radia stwierdziłem, że dzienne spożycie fal radiowych dawno przekroczyło granice rozsądku, nie mówiąc o dopuszczalnych normach. W przeszłości dzień roboczy zaczynałem od włączenia Trójki, która towarzyszyła mi co najmniej od momentu podniesienia się z łóżka (6:00) do godziny 9:00. Zostając tylko przy tym, w bardzo prosty sposób obliczyć można wszelkie ubytki czasowe. Przypatrzmy się, dla przykładu, audycji „Zapraszamy do Trójki” z dnia 9 stycznia 2019 roku (początek o godzinie 6:00, zakończenie o godzinie 9:00). Na podstawie dostępnej na stronie Radia playlisty obliczyłem, że wszystkie wyemitowane podczas programu utwory trwały, mniej więcej oczywiście, 97 minut. Łatwo zatem policzyć, że w ciągu 3. godzin ulatuje gdzieś 83 minuty poranka. To średnio niemal trzydzieści minut w trakcie każdej godziny poświęconych na słuchanie redaktora prowadzącego, reklam, polityków i zapowiedzi programów. Osiemdziesiąt trzy minuty to czas, jaki potrzebny jest do wysłuchania dwóch albumów formatu płyty winylowej. Stwierdziłem, że przyjemność płynąca ze słuchania radia o poranku nie jest warta straty czasu będącej tego konsekwencją. Rezygnując z radia całkowicie, odzyskałem 180 minut, które dziś codziennie wypełniam muzyką z płyt. Mnożąc uzyskany wynik przez 30 dni, w miesiącu otrzymuję 5.400 minut, a więc równowartość 90. sześćdziesięciominutowych płyt.
Podobnie rzecz się miała w odniesieniu do telewizji, którą oglądałem wieczorami. Przyjęcie, że na godzinę wyemitowanego programu przypada 20 minut reklam i innych przerywników, prawdopodobnie stanowi ukłon w stronę nadawców. Przeciętny Polak spędza przed telewizorem cztery i pół godziny, zatem, jeśli jakoś szczególnie nie odbiegam od normy, przynajmniej półtorej godziny dziennie poświęcałem na powiększanie wpływów do budżetu oglądanych stacji. Rezygnując całkowicie z posiadania telewizora zyskałem wieczorem 270 minut, co miesięcznie przełożyło się na 8.100 minut, równowartość kolejnych 135 albumów. Wartością dodaną była możliwość wykonywania podczas słuchania muzyki innych czynności, których nie dawało się połączyć z gapieniem się w telewizor. I nie jest tak, że nie oglądam filmów. Oglądam, zmieniło się tylko to, że bardziej świadomie podejmuję decyzję co do repertuaru, a czas poświęcony na film nie jest dłuższy, niż zaplanował to reżyser.
Każdy osobnik walczący z otyłością przed rozpoczęciem diety stwierdzi, że łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Miałem tak samo, dlatego, gdy już podjąłem decyzję, postanowiłem wprowadzić dietę natychmiastowo i drastycznie, pozbywając się telewizora i odbiornika radiowego. Skoro nie mogę jeść słodyczy, to lepiej nie mieć ich w zasięgu wzroku. Byłem przekonany, że dopadnie mnie zespół odstawienia radiowo-telewizyjnego, ale nic z tych rzeczy. Ze zdziwieniem zaobserwowałem jedynie odruchowe spoglądanie w kierunku miejsca, gdzie wcześniej stał telewizor, ale nie trwało to dłużej niż tydzień i dziś nie wyobrażam sobie, że mógłbym w czasie poświęconym na słuchanie muzyki robić coś innego.