THE JADED HEARTS CLUB „LIVE AT THE 100 CLUB”

Nagrywanie cudzych utworów nie wzbudza we mnie większych emocji. Było wprawdzie kilka przypadków, gdy cover wzniósł się ponad poziom oryginału, ale, generalnie, wydawanie płyt z cudzym materiałem traktuję najczęściej jako oznakę kryzysu twórczego artysty. Zapychaczem nastawionym na zysk są także albumy w hołdzie legendom, na których prezentuje się wielu wykonawców, choć i tu znaleźć można perełki. O ile jeszcze tribute band próbujący wiernie odtworzyć występ dawno nieistniejącego zespołu można oceniać w kategoriach swego rodzaju muzycznego spektaklu, to czymś zupełnie idiotycznym wydają mi się cover bandy. Marnowanie umiejętności gry na instrumencie na bezczeszczenie standardów powinno zostać uznane za przestępstwo i być ścigane z całą stanowczością. O dziwo jednak, także tu znaleźć można wyjątki.

Kilka lat temu doszło do sformowania supergrupy, w skład której weszli Matt Bellamy (Muse), Graham Coxon (Blur), Miles Kane, Nic Cester (The Jet), Sean Payne (The Zutons) i Jamie Davis. Działalność Dr. Pepper’s Jaded Hearts Club Band, bo taką nazwę początkowo przyjął zespół, w ciągu niecałych trzech lat istnienia ograniczyła się do zaledwie kilku klubowych koncertów po obu stronach Atlantyku. Jeden z pierwszych występów miał miejsce na czterdziestych urodzinach Doma Howarda, perkusisty Muse. Muzycy pojawili się także na imprezie towarzyszącej pokazowi mody Stelli McCartney w Los Angeles pod koniec 2018 roku. Podstawą wykonywanego repertuaru były utwory The Beatles, nie dziwi zatem, że na scenie tamtego wieczoru pojawił się ojciec projektantki, by wspólnie z młokosami wykonać „I Saw Her Standing There” i „Helter Skelter”.

W Europie grupa pojawiła się po raz pierwszy 22 marca 2018 roku, przyjmując rolę supportu Rogera Daltreya podczas koncertu na rzecz Teenage Cancer Trust, organizacji charytatywnej wspierającej leczenie raka u młodzieży. Na scenie zabrakło Milesa Kane’a pochłoniętego przygotowywaniem trzeciej solowej płyty, pojawił się za to Graham Coxon i Chris Caster, perkusista reaktywowanego The Jet, który wziął na siebie obowiązki wokalisty. W ciągu nieco ponad dwudziestu minut grupa wykonała osiem utworów Beatlesów.

Do kolejnego spotkania muzyków na scenie doszło 3 czerwca 2019 roku w liczącym niespełna 350 miejsc 100 Club, przy Oxford Street w centrum Londynu. Tym razem w składzie pojawili się Miles Kane, Nic Cester, Graham Coxon, Matt Bellamy, Sean Payne i Jamie Davis, a z nazwy wyparował „Dr. Pepper’s”. Rozbudowana setlista wyszła poza dokonania Wielkiej Czwórki, choć te nadal stanowiły jej fundament. Materiał z czerwcowego koncertu w połowie stycznia ukazał się na płycie zatytułowanej „Live At The 100 Club”. Premiera nie była zbyt intensywnie nagłaśniana, album nie jest dostępny w sklepowej dystrybucji, a jedynie na stronie internetowej zespołu. W dodatku ukazał się wyłącznie na białym winylu, bez kodu umożliwiającego ściągnięcie muzyki w formie elektronicznej. Cała akcja ponownie została podporządkowana celowi charytatywnemu, bo dochód ze sprzedaży albumu przeznaczono na hospicjum dziecięce.

Płytę otwiera „Gloria”. Trudno zliczyć, ile razy przerabiano utwór Them autorstwa Vana Morrisona. Brak klawiszy dodaje muzyce mocy i dynamiki, a mimo to wersja The Jaded Hearts Club Band nie oddala się zbytnio od oryginału. I w zasadzie można to napisać o każdym z dwunastu utworów na płycie, bo sednem działalności zespołu nie jest nowe spojrzenie na doskonale znane wszystkim utwory, ale frajda płynąca z ich wykonywania. Czym zatem muzyka z „Live at 100 Club” różni się od tej wykonywanej przez setki imitatorów na całym świecie? Ano tym, że grający ją muzycy nie muszą udawać swoich mistrzów i nawet jeśli za dzieciaka chcieli, to dzisiaj nie chcą już nimi być. Delikatnie stemplują wykonywane kawałki swoim stylem, sprawiając radość swoim fanom. Wystarczy posłuchać gitary Grahama Coxona w „Sunshine Of Your Love” Cream, poszczekiwania Milesa Kane’a w „Hey Bulldog”, czy rozwrzeszczanego „Helter Skelter”. I mimo, że na płycie nie zmieściły się „You Really Got Me” The Kinks, „Can’t Explain” The Who i „Can’t Buy Me Love”, to nie ma co narzekać, bo każdy mógłby mieć tu swoją listę życzeń. Cieszmy się tym, co mamy.

Na marginesie, warto wspomnieć o płycie, która swą premierę miała ponad ćwierć wieku temu. W 1994 roku na ekranach kin pojawił się film zatytułowany „Backbeat” opowiadający o początkach The Beatles. W czasach występów w hamburskich piwnicach największy rockowy zespół wszech czasów był niczym innym, jak właśnie cover bandem. Z tej przyczyny na potrzeby ścieżki dźwiękowej sformowano The Backbeat Band. Nawet dziś, gdy popularność kilku muzyków zasilających formację gdzieś się ulotniła, skład grupy może przyprawić o dreszcze. Dave Pirner (Soul Asylum), Greg Dulli (The Afghan Whigs), Thurston Moore (Sonic Youth), Don Fleming (Gumball), Mike Mills (R.E.M.) i Dave Grohl (Nirvana/Foo Fighters) zarejestrowali dwanaście utworów, które na koncertach grali John, Paul, George i Ringo. Większość z nich, „Twist and Shout”, „Please Mr. Postman”, czy „Rock’N’Roll Music”, zrosła się z nazwą The Baetles do tego stopnia, że dziś trudno uwierzyć, że nie wyszły one spod pióra Lennona i McCartneya. Analogia do „Live At The 100 Club” wydaje się aż nadto oczywista, a i przyjemność płynąca ze słuchania ta sama.