VINYL TOP 20 / LISTOPAD 2020

W ostatnich dniach sierpnia, po pięciu miesiącach kwarantanny, wyciągnąłem samochód z garażu i pojechałem zmienić opony na letnie. Coś mi podpowiadało, by tego nie robić, ale nie posłuchałem głosu rozsądku. Już podczas operacji zamiany pomyślałem, że pewnie po najbliższych zakupach spożywczych zaklnę, gdy, chcąc włożyć nabyte produkty do bagażnika, stwierdzę, że ten pełen jest ogumienia. Tak też się stało i to szybciej, niż się spodziewałem. Minęły cztery kolejne miesiące i znowu jestem w przededniu wymiany opon. Dobra wiadomość jest taka, że nie muszę już wkładać zimówek do bagażnika przed podróżą do wulkanizatora. Tymczasem, w poddanym odosobnieniu samochodzie wymiany wymaga jeszcze jeden, nie mniej ważny niż opony, element. Od marca bowiem nie wgrywałem nowych plików na używanego w aucie pendrive’a. A przecież tylko na to czekają opasłe reedycje Ultravox „Vienna” i U2 „All That You Can’t Leave Behind”. Może pod koniec roku będzie czas, by usiąść do komputera.

Przykra informacja nadeszła ostatnio z Australii. Zmarł Bones Hillman, basista Midnight Oil. Jest to tym bardziej przykre, że pod koniec października ukazała się pierwsza studyjna płyta zespołu od osiemnastu lat. „The Makarrata Project” jest próbą zwrócenia uwagi na problemy rdzennych mieszkańców kontynentu australijskiego, a przede wszystkim próbą rozliczenia się z krzywdami, jakich doznali oni od przybyszów z Europy i ich potomków. Idea szczytna, ale materiał trudny do przebrnięcia, raczej muzyczna ciekawostka.

Do posłuchania dawno zapomnianej płyty Spandau Ballet skłonił mnie udział gitarzysty zespołu Garyego Kempa w projekcie Nick Mason’s Saucerful of Secrets. „True” jest najpopularniejszą produkcją kwintetu, co nie powinno być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że znajduje się na niej taki numer, jak „Gold”. Zupełnym zrządzeniem losu w zeszły piątek ukazała się kompilacja największych przebojów grupy. Szumny tytuł „40 Years: The Greatest Hits” sugeruje karierę na miarę Rolling Stones, podczas gdy Spandau Ballet nagrał 7 płyt długogrających, w tym 6 w latach 81-89 ubiegłego stulecia. Wypełniające płytę utwory utwierdzają w przekonaniu, że tytuł składanki jest przesadą także w odniesieniu do jej zawartości. Jeśli faktycznie ktoś chce poznać Spandau Ballet, a jednocześnie mieć w kolekcji największe przeboje grupy, wystarczy, że zaopatrzy się w wydany w 1983 roku album zatytułowany „True”.

Pod koniec listopada ukazała się także płyta Painted Shield, sygnowana wyłącznie nazwą zespołu. To muzyczny skok w bok Stone’a Gossarda, gitarzysty Pearl Jam. Nie wiem, czy album nie ma w swym założeniu zasypać luki powstałej po Brad, ale jeśli w ten sposób muzycy będą walczyć z nudą w czasie pandemii, to nie mam nic przeciwko temu. „Painted Shield” znakomicie wpisuje się w poboczne projekty Gossarda i jest wystarczająco daleki od tego, co do zaoferowania ma macierzysta formacja gitarzysty, by wywołać na twarzy słuchacza zdziwienie. Słychać tu The Beatles i całą dekadę lat 70., z Davidem Bowie na czele, ale zarzutu bym z tego nie czynił, bo propozycja to wysmakowana.

Pierwsza połowa lat 90. to znakomity czas w muzyce nie tylko zachodniej. Rozkwit przeżywali także polscy wykonawcy. Nowe realia gospodarcze generowały szereg problemów, ale sprawiały także, że pojawiały się nowe możliwości. W 1994 roku uchwalono nowe prawo autorskie, wśród wydawców pojawiały się podmioty, które równie szybko znikały. Z czasem nakłady płyt się wyczerpywały, a na portalach aukcyjnych ich ceny szły do góry. Czy to normalne, żeby pierwsze wydanie debiutanckiej płyty Kobong kosztowało prawie tysiąc złotych? Podobnie było z dwoma koncertowymi płytami Maanamu zarejestrowanymi po wydaniu płyty „Derwisz i Anioł”. „Maanamaania”, w swej warszawskiej odsłonie osiągała cenę 300 zł, podczas, gdy nagranie z Chicago pojawiało się zupełnie sporadycznie. Stan ten prawdopodobnie ulegnie teraz zmianie, bo właśnie ukazały się reedycje obu płyt. Szczególnie atrakcyjnie wydawnictwa prezentują się na kolorowych winylach, żółtym, czerwonym i niebieskim.

Na koniec zestawienie najczęściej słuchanych przeze mnie płyt w listopadzie, z uwzględnieniem tegorocznych albumów, które nie weszły do pierwszej dwudziestki.

1. AC/DC „Power Up” (2020)
2. The Levellers „Peace” (2020)
3. The Jaded Hearts Club „You’ve Always Been Here” (2020)

4. Spandau Ballet „True”
5. Bruce Springsteen „Letter To You” (2020)
6. Yello „Point” (2020)

7. The Blues Brothers „Live – The Closing Of Winterland, 31.12.1978”
8. Deftones „Ohms” (2020)
9. George Michael „MTV Unplugged”
10. Simple Minds „Real Life”
11. Hanoi Rocks „Bangkok Shocks, Saigon Shakes, Hanoi Rocks”
12. Van Halen „1984”
13. The The „Dusk”
14. Queen „The Works”
15. Serge Gainsbourg „Histoire de Melody Nelson”
16. Shocking Blue „At Home”
17. Maanam „Maanamaania Chicago”
18. Sting „The Dream of The Blue Turtles”
19. Painted Shield „Painted Shield” (2020)
20. AC/DC „Fly On The Wall”

= =

35. The Smashing Pumpkins „CYR” (2020)

37. Midnight Oil „The Makarrata Project” (2020)

41. The Dandy Warhols „Tafelmuzik Means More When You’re Alone” (2020)

57. IDLES „Ultra Mono” (2020)