Bootleg Top 20 / Styczeń 2021 / Playlista: #005 / #006

Styczeń, nuda. Nieśmiałe zapowiedzi już się pojawiają, ale trudno o optymizm, jeśli Taylor Hawkins, perkusista Foo Fighters, w wywiadach wypowiada się o nowej płycie zatytułowanej „Medicine At Midnight” bez entuzjazmu, a ujawnione fragmenty nadchodzącego albumu Kings Of Leon trącają odgrzewanym wegańskim kotletem. W tej sytuacji pozostaje szperanie w archiwach, względnie powrót do dawno już sprawdzonej muzyki.

Ostatnio wszedłem w posiadanie dwóch winylowych reedycji płyt Armii. Nieczęsto sięgam po polską muzykę, ale czasem przecież można uczynić jakieś odstępstwo od własnych przyzwyczajeń. Czy o „Legendzie” można napisać coś, czego jeszcze nie napisano? Wszak płyta to, nomen omen, legendarna. Tomasz Budzyński, Robert Brylewski, Stopa, Maleo i waltornia, czy, jak kto woli, Banan, bo słowa te w polskim rocku zdają się być synonimami, osiągnęli szczyt swoich możliwości twórczych. Skumulowana energia punkowego łojenia połączona z poetyckimi tekstami Budzyńskiego nawet dziś robi na słuchaczu spore wrażenie. Druga ze wspomnianych płyt, zatytułowana „Ultima Thule”, to album nagrany niemal 15 lat później. Z „legendarnego” składu pozostali już tylko Budzyński i Banan. Mimo to, muzyka zestawiona jest z tych samych elementów. Całość zabija niestety monotonia, a bananowa waltornia, która kiedyś była jednym z czynników wyróżniających brzmienie zespołu, zwyczajnie męczy. I generalnie można by odłożyć album na półkę po jednym przesłuchaniu, gdyby nie kończąca całość trzydziestominutowa kompozycja tytułowa. Biorąc pod uwagę popularność winyli, nic by się nie stało, gdyby ten iście progresywny numer był zarazem jedynym na płycie.

Obszerny przekrojowy box wydał Perry Farrell. „The Glitz; The Glamour” to limitowany zestaw, na który składają się przede wszystkim winyle. Wydawnictwo dostępne jest także, choć w okrojonej wersji, w streamingu. Najistotniejszym fragmentem całości jest EP-ka Psi Com, zespołu, w którym w 1981 roku zadebiutował późniejszy wokalista Jane’s Addiction i Porno For Pyros. Wydana w 1985 roku płyta była dotąd trudno dostępna, co oczywiście wpływało na jej wysoką cenę. Obok Farrella grupę tworzyli Vince Duran, Aaron Sherer i Kelly Wheeler. Pięć utworów wypełniających minialbum zakorzenionych jest w postpunku. Na pierwszym planie góruje silnie uwypuklony bas, z kolei gitary tworzą atmosferyczną przestrzeń, tonąc w lekkim pogłosie. Wszystko to przywodzi na myśl ducha Joy Division. Perry Farrell zdaje się nie odkrył wówczas jeszcze pełni swoich możliwości wokalnych, ale w „Human Conditions”, a zwłaszcza w „City Of 9 Gates”, słychać już zapowiedź piskliwego wrzasku, tak dobrze znanego z późniejszych dokonań. Szkoda, że grupie nie było dane nagrać pełnowymiarowego albumu. Podobno jedną z przyczyn rozpadu zespołu była frustracja wywołana wadliwym tłoczeniem większości egzemplarzy „Psi Com”, która miała się ukazać nakładem wytwórni należącej do muzyków. Spośród członków zespołu jedynie Farrellowi udało się zrobić międzynarodową karierę. Nagrania Psi Com nie tylko pokazują ewolucję, jaką wokalista przeszedł na drodze do Jane’s Addiction, ale bronią się także jako samodzielne wydawnictwo, będące częścią chaotycznej dyskografii ekscentrycznego wokalisty.

Link do playlisty zawierającej utwory z „Psi Com”.

Z braku nowości sięgnąłem po debiutancki album Budgie. Z całą pewnością jest to jeden z zespołów, o którym można powiedzieć, że jest głęboko niedoceniany. Tak głęboko, że dziś dyskusja o tym, czy lepiej śpiewał Burke Shelley, czy Ozzy Osbourne, jest w zasadzie jałowa. Prawdą jest, że przekleństwem Budgie zawsze było istnienie Led Zeppelin i Black Sabbath. Gdyby nie to, mielibyśmy do czynienia z rockową gwiazdą pierwszej wielkości.

W zupełnie inny klimat wprawiła mnie w styczniu płyta Jamiroquai, której nie słyszałem przeszło dwadzieścia lat. „Traveling Without Moving” to fenomenalny konglomerat funky, soulu, acid jazzu i reggae, znakomita propozycja na czas ostatnich podrygów zimy. Jest tak pozytywnie i przebojowo, że aż trudno w spokoju usiedzieć w sankach.

W minionym miesiącu dokonałem również szokującego odkrycia, choć prawdopodobnie nie było to odkrycie, a tylko płyta, o której istnieniu zwyczajnie zapomniałem. Posłuchałem bowiem wydanego w 2015 roku albumu Art Of Anarchy sygnowanego nazwą zespołu. Prawdziwa supergrupa, przy mikrofonie Scott Weiland ze Stone Temple Pilots, na gitarze Ron „Bumblefoot” Thal, znany między innymi z wcielenia Guns N’Roses, którego „prawdziwi fani” grupy nie uznają za Guns N’Roses. Muzyka wypełniająca „Art Of Anarchy” jest znakomitym przykładem sytuacji, gdy znakomici muzycy tworzą zupełnie bezwartościową muzykę. Płyta przepełniona jest schematycznymi zagrywkami metalowo-hardrockowymi, a przy tym pozbawiona jest najmniejszego choćby polotu. Każdemu słuchaczowi, który dotrwał do ostatniego dźwięku należy się nagroda. Za ostatnie słowo niech posłuży informacja, że na kolejnym albumie grupy tragicznie zmarłego Scotta Weilanda zastąpił jego imiennik, Scott Stapp, znany z Creed. No comment.

Dobrze, czas na zestawienie najczęściej słuchanych płyt w styczniu i link do playlisty zawierającej wybór kilku ich fragmentów.

1. Arctic Monkeys „Live at The Royal Albert Hall”
2. The Jaded Hearts Club „You’ve Always Been Here”
3. AC/DC „Power Up”
4. Jamiroquai „Traveling Without Moving”
5. Chris Cornell „No One Sings Like You Anymore, vol. 1”
6. Bruce Springsteen „Letter To You”
7. Pearl Jam „Gigaton”
8. Budgie „Budgie”
9. Electric Light Orchestra „Eldorado”
10. Eddie Vedder „Matter Of Time”
11. The Beatles „1”
12. Rival Sons „Great Western Valkyrie”
13. Simply Red „A New Flame”
14. The Human League „Dare!”
15. Billy Idol „Billy Idol”
16. Weezer „Weezer (Blue Album)”
17. Psi Com „Psi Com”
18. Electric Light Orchestra „Face The Music”
19. The Levellers „Peace”
20. Roy Orbison „King Of Hearts”